— A cóż to ci się stało? — Zdumiewa
się Boram następnego dnia, wchodząc do opustoszałej jeszcze klasy przed
lekcjami.
Jiyeon siedzi w swojej ławce pod
oknem, zapatrzona kompletnie bezmyślnie w monotonny krajobraz za szybą. Nie
jest świadoma, że przez kilka minut wyżłabia w prostokątnej gumce do ścierania
odciski swojego paznokcia.
— Jiyeon? — Boram, nawykła do
uzdrawiania wszelkiego smutku na świecie, od razu podchodzi z niepokojem do
dziewczyny, lustrując spojrzeniem jej poobijaną twarz. — Jiyeon! — Chwyta ją za
ramię.
Park drga spłoszona pod wpływem
niespodziewanego dotyku, rzucając starszej koleżance takie spojrzenie, jakby widziała
ducha.
— Wszystko dobrze? — Boram wpatruje
się w nią uważnie, trzymając za zgiętą ręką trzy, obszerne segregatory. — Kto
cię tak urządził?
Jiyeon wzdycha, nie mając ochoty na
rozmowę z uczennicą. Nie to, żeby nie ceniła Boram za jej altruistyczne atrybuty,
ale każdego, kto próbował jej się narzucać, z marszu traktowała dość
protekcjonalnie.
— Nic mi nie jest. Dzięki.
— Jeżeli ktoś w szkole ci dokucza to
wiesz, że możesz anonimowo to zgłosić?
Jiyeon zaciska usta by nie wybuchnąć
mało przyjemnym śmiechem. Och, jakżeby chciała żyć w świecie Boram, jest taki
nieskomplikowany i naiwny.
— Nie, Bo. — Sili się na uśmiech,
który ludzie żyjący normalnie uznaliby za uprzejmy. — To nic związanego z tą
budą.
— Gdybyś chciała porozmawiać to wiesz…
— Wiem, dzięki.
Boram niepewnie odsuwa się od niej,
kierując się ku stanowisku nauczyciela, gdzie na biurku kładzie owe opasłe
segregatory. Zza drzwi dobiega szkolny, korytarzowy hałas.
— Bo, poczekaj! — Jiyeon zatrzymuje ją
własnym głosem, gdy dziewczyna kieruje się ku wyjściu.
— Tak? — Na moment w oczach starszej
koleżanki pojawia się nadzieja, iż dostanie przyzwolenie na uleczenie wszelkich
ran nieszczęsnej Parkówny. Nic bowiem Boram tak nienawidzi, jak odsuwanie jej
od możliwości udowodnienia, że jest lekiem na każdą bolączkę.
— Widziałaś może Myungsoo? — Jiyeon
obserwuje jak na twarzy tamtej pojawia się grymas głębokiego rozczarowania.
— Ja… nie. Nie widziałam go jeszcze.
Jiyeon wzdycha. Zaczyna się powoli
niepokoić. Co się dzieje z tym przeklętym chłopakiem?
— Jasne, dzięki!
Boram ze świtem wciąga powietrze do
płuc i wychodzi, nie zasuwając za sobą drzwi, co można uznać za niespotykany u
niej przejaw złości. Być może zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie jedyna
interesuje się poczynaniami Kima?
Jiyeon wydaje z siebie zmęczone
jęknięcie, po czym opiera czoło o krawędź ławki. Ma dość, serdecznie dość!
Niech wszyscy się pocałują w dupę! A jednak nie może przestać myśleć o
Woobinie, ani odczuwać dotkliwego braku Myungsoo. Czyżby za bardzo
przyzwyczaiła się do jego obecności? Diabli wzięli wszystkie zasady, jakimi
zbudowała fundament swego życia. Diabli wzięli najważniejszą zasadę: nie
przywiązywać się, nie potrzebować nikogo.
Wściekła na samą siebie, podrywa się z
miejsca i wychodzi z klasy. Ani myśli brać udziału w dzisiejszych zajęciach. Ma
gdzieś, czy Ma Te zostanie o tym powiadomiony przez nadgorliwego dyrektora. W
tym momencie chce zostawić za sobą całe znienawidzone Hose.
W tym momencie najchętniej zostawiłaby
cały świat. Szkoda tylko, że gdziekolwiek się nie obróci, świat i tak drwi jej
w twarz.
— Komuś dzisiaj skacze ciśnienie! —
Słyszy, gdy jest już na zewnątrz, rozpinając marynarkę od mundurka, bo
temperatura zrobiła się nieznośnie gorąca.
Odwraca się i dostrzega siedzącego pod
murem Hana, zaciągającego się właśnie papierosem. Uśmiecha się kąśliwie na jej
widok i macha.
Początkowo ma ochotę go zignorować,
ale z jakiegoś powodu zbliża się i siada obok, westchnąwszy ze zmęczeniem.
— Daj jednego — prosi niecierpliwie.
— Palisz? Nie wiedziałem. — Podsuwa
jej paczkę.
— Nie palę. — Wkłada fajkę do ust i
czeka, aż Han użyje zapalniczki. Potem sama się zaciąga, na starcie krztusząc
dymem. Woobin pewnie by się zdziwił takim widokiem. Zawsze była zaciekłym
wrogiem jego nałogu. — Zwiałeś z lekcji, ładnie to? — pyta.
— I kto to mówi? — Han uśmiecha się
ironicznie.
— Dlaczego zwiałeś? — Wydmuchuje dym,
zastanawiając się, co takiego wspaniałego jest w paleniu, że tak wielu to robi.
— A ty?
— Bo mam dość.
— Ja tak samo.
Rzuca kątem spojrzenie Hanowi. Dzieli
ich wszystko, pochodzenie, status i przede wszystkim wygląd. Dziwna jest myśl,
że coś może ich bardzo łączyć.
— Ufasz mu? — Zadaje pytanie, którego
nie spodziewała się zadać. Wydobyło się z niej szybciej niż zdążyła pomyśleć.
— Komu? — Han unosi brwi, strzepując
trochę popiołu na trawę.
— No Hansolowi.
Han potrzebuje chwili na
zastanowienie. Zaciąga się papierosem i beznamiętnie spogląda przed siebie.
Właśnie wybija dzwonek. Jego wibrujący dźwięk przenika ciało chłopaka.
— Nie — odpowiada pozbawionym wyrazu
głosem. — Nie ufam.
— Zdradziłby cię, tak myślisz?
— Dlaczego miałby to zrobić? — Reaguje
zdziwieniem.
— Nosz kurde, Han. Nie wiem. Tak
teoretycznie. Zdradziłby cię?
— Wolę wierzyć, że nie. — Odgarnia
kciukiem targane przez wiatr pasma włosów. Nawet w tym momencie, mimo zapachu
tytoniu, roztacza wokół siebie woń intensywnych perfum, a w lewym uchu
połyskuje kolczyk z cyrkonii.
Chwilę milczą. Jiyeon wsłuchuje się w
absolutną ciszę, jaka zapanowała po wybiciu dzwonka. Z tego miejsca nie słychać
nawet gwaru ulicy, słychać jedynie pojedynczy świergot ptaków.
Wiosna. Dziewczyna nie miała czasu
zauważyć, że rozgościła się na świecie pełną krasą, że zimowe dni ustąpiły
przed nadchodzącym latem.
Pierwsze lato bez Woobina. Lato nie do
wyobrażenia.
— Mówiłeś, że kiedyś był inny. —
Powraca do rozmowy zdławionym głosem.
— Jiyeon, nie chcę o tym rozmawiać.
— Proszę. — Kieruje ku niemu
najbardziej zdesperowane spojrzenie, jakie kiedykolwiek widział. — Han,
posłuchaj, ja muszę wiedzieć, ok? Muszę wiedzieć dlaczego ludzie się zmieniają.
Dlaczego jednego dnia jesteśmy pewni, że położyliby za nas na szali całe swoje
życie, a drugiego wbijają nam nóż prosto w serce! Błagam Han, ja muszę wiedzieć
dlaczego się zmieniają!
Ma błyszczące, wilgotne oczy. Czarne,
odrastające włosy okalają jej mizerną twarz kompletnym nieładem. Jest
wycieńczona, spostrzega Han, zmęczona jak ja.
Zaciąga się papierosem i jeszcze raz
spogląda przed siebie, by zebrać myśli. Nie jest to łatwe. Nigdy nie wraca do
„wtedy”. Wspomnienia go przerażają.
— To było pięć lat temu. Takiego dnia
jak dzisiaj. Może nawet bardziej słonecznego — wzdycha, a jego głos zaczyna
drżeć. — Chodziliśmy zawsze po szkole na kręgle. Non to uwielbiał, ale wtedy…
miałem zły dzień, wszystko mnie wkurzało, chciałem zostać sam. Powiedział, że w
takim razie pojedzie beze mnie. Nie wrócił tamtego dnia.
— Jak to nie wrócił?
Han mruga oczami, oddychając ciężej.
— Podmieniono jego szofera — wydusza z
siebie. — Porwano go. — Szybko ściera łzę, która zaplątała się w kąciku
powieki.
Jiyeon jest oszołomiona.
— Porwano? Kto do diabła robi coś
takiego!? — Po tym wszystkim w zasadzie nie powinna się już dziwić, ale pewne
rzeczy nadal są dla niej zbyt abstrakcyjne, by w nie wierzyć.
— Nie wiem, Ji. Kurwa, nie wiem, ale
żądano okupu od jego starego. To była jakaś masakra. Trzy tygodnie wyjęte z
mojego życia. Nawet niewiele z tego pamiętam. Najgorsze jest to… — milknie,
biorąc oddech. — Najgorsze jest to, że ten popieprzony Taeyoong nie zgodził się
na okup, więc… więc… cholera! — Han uderza ręką w ziemie. — Obcięto mu palec i
wysłano w słoiku paczką kurierską, jak jakieś pieprzone buty czy coś!
— Boże… — Jiyeon nie wie, co ma
powiedzieć. Aż dusi ją od środka.
Han nie przestaje mówić. Nagle ma wrażenie,
że wylewa się z niego rzeka, która od lat zatykała go od środka.
— Torturowano go przez ten czas. —
Głos chłopaka łamie się i wznosi się na piskliwy ton, marszcząc jego twarz w
przeróżne grymasy, zalewając ognistą czerwienią. — Ale to nic nie dało!
Cholerny Hansol nie chciał z nimi negocjować. Więc…więc… potem wyrzucono gdzieś
na zadupiu… szedł… całą noc… szedł całą noc do miasta i… cholera… i przyszedł
pod moje drzwi, pobity, zakrwawiony i chudy… Boże, jaki był chudy! — Han zamyka
oczy i osłania je ręką, nie siląc się już na powstrzymanie łez.
Jiyeon czuje, że ona także płacze.
— Han… — mówi cicho.
— Popatrzył na mnie. — Chłopak odzyskuje
na chwile równowagę emocjonalną i kontynuuje. — A potem zemdlał mi pod nogami.
Leżał w szpitalu kilka dni… odwodniony, wygłodzony, ze wstrząśnieniem mózgu.
— Naprawdę mi przykro.
— Nie… nie… nie to jest najgorsze. —
Han kręci głową, wcale na nią nie patrząc. — Wyznał mi coś, Jiyeon. Myślałem,
że… że… umrę… on… oni… oni go… — duka, dostawszy nagle czkawki. — Robili to
codziennie, każdego dnia.
Dziewczyna czuje, jak żółć podchodzi
jej do gardła. Nie ma odwagi zapytać. Prawda wydaje się zbyt straszna.
— Takich dwóch gości… — Han nadal nie
potrafi zebrać słów. Jest roztrzęsiony jak małe dziecko. — Oni…oni… oni… oni…
robili to, wiesz? Gwałcili — wypowiedziawszy ostatnie słowo pęka i wybucha
płaczem.
Jiyeon jest zbyt oszołomiona, by
cokolwiek powiedzieć. Jej ręka bezwiednie dosięga ramienia chłopaka i zaciska
się na nim, chociaż wie, że ten prosty gest nie ukoi całego cierpienia,
związanego ze wspomnieniami.
Nie próbuje w żaden sposób uspokoić
Hana. Niech płacze. Pewnie robi to pierwszy raz od wielu lat. Jiyeon stara się
wyobrazić, jakby to było, gdyby Bin… nie! Nie potrafi nawet jednym krokiem
przekroczyć granicy dzielącej jej obecne życie od tego, co spotkało Vernona.
Kiedy Han się uspokaja, uśmiecha się
zakłopotany i ściera łzy rękawem mundurka.
— Sorry, trochę mnie poniosło.
— Nie musisz przepraszać. Na twoim
miejscu pewnie powyrywałabym sobie wszystkie włosy z głowy. — Nie zdejmuje ręki
z jego ramienia. Wciąż się trzęsie i wygląda na zmizerowanego. Pierwszy raz ta
idealna twarz uwidacznia niedoskonałość.
— Nie mów, że ja… obiecałem mu…
— Wiem, Han. Oczywiście, że nie
powiem. Ale dlaczego… matko, czy nie zgłoszono tego na policje?
— Non się do niczego nie przyznał. —
Chłopak wpatruje się niewidzącym spojrzeniem na dopalający się papieros między
palcami. Pociąga nosem i kręci głową. — Kto z nas by się do tego przyznał? Jaki
facet powiedziałby otwarcie, że mu to zrobiono?
Prawdopodobnie żaden., myśli Jiyeon z
przygnębieniem. Tortury i gwałt… te szalone oczy, zapalniczka w ręce,
maniakalna potrzeba dominacji nad wszystkim.
— Rozumiem. — Dziewczyna odzywa się
nagle. — Nie mogę powiedzieć, abym usprawiedliwiła wszystko, co robi, ale… rozumiem.
— Kiwa głową bardziej sama sobie niż Tchórzowi.
— Ktoś cię zranił, prawda? — Han
przygląda jej się ze zrozumieniem, a ona zaciąga się papierosem, tym razem nie
odczuwając krztuszącego działania nikotyny.
— Mhm. — mruczy, patrząc przed siebie.
— Był twoim najlepszym przyjacielem?
— I jeszcze więcej.
— Chłopakiem?
— Nie.
— Ale kochasz go?
Jiyeon uśmiecha się półgębkiem,
strzepując popiół pomiędzy swoje buty. Odwraca głowę na bok i przygląda się
Hanowi ze zmęczonym rozbawieniem.
— Kochałam.
— Jestem pewien, że cokolwiek zrobił,
miał powód.
Powód… jaki jest wystarczająco dobry,
aby zdradzić watahę? Aby zdradzić ją? Gdyby odwrócić sytuacje, nie zdradziłaby
nigdy. Dla odnalezienia matki, dla rozgryzienia wuja, dla rozwikłania całej tej
chorej sytuacji… nie zdradziłaby.
— Odsunęłam się od niego — uzmysławia
sobie na głos. — Kiedyś mówiliśmy sobie wszystko, ale teraz… już nie wiem, co
się stało.
— Musisz z nim porozmawiać. Dać mu
szansę wytłumaczenia się. Gdyby Non podważył moje zaufanie, dałbym mu taką
możliwość.
— Naprawdę? — Patrzy sceptycznie.
— Naprawdę. — W obliczu Hana nie ma
żadnego fałszu. Jiyeon uśmiecha się przelotnie. Nagle to do niej dociera.
— Wiesz, Han? — Pierwszy raz obdarza
go szczerym, pełnym sympatii spojrzeniem. — Jesteś dobrym przyjacielem. Przede
wszystkim, dobrym człowiekiem.
Odwzajemnia uśmiech.
— Czyżbym awansował w twoim świecie z
pozycji tchórza na kogoś lepszego? — Nie potrafi uwierzyć.
Jiyeon szturcha go w ramię.
— Powiedzmy, że dobry z
ciebie tchórz, Han. Wytrzymałeś przez te wszystkie lata z Vernonem. To też
wymaga nie lada odwagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz