Myungsoo nie przypuszczał, że kiedykolwiek
będzie wdzięczny za nałożenie na niego kary, dodatkowo wiążącej się z pracami
po szkole.
Nie, żeby kiedykolwiek wcześniej był
karany. W poprzednim liceum miał łatkę miłego chłopca z gronem kolegów. W Hose
raczej nigdy nie oddawał ciosów. Nie było powodów, żeby dyrektor strzępił na
niego język.
Ale teraz złamałby szkolne zasady
nawet i tysiąc razy, jeżeli miałby pewność, że dzięki temu będzie mógł spędzać
czas z Jiyeon.
To dość zimne popołudnie, skupione
głównie wokół grabienia liści jest jednym z najprzyjemniejszych w jego życiu.
Co jakiś czas rzuca dziewczynie
dyskretne spojrzenia, uśmiechając się pod nosem, gdy ona nieustannie warczy i
przeklina konieczność pracy w ogrodzie.
Jej ciemne, krótkie włosy, nierówno
ścięte odstają na wszystkie strony. Matowe, bez żadnego połysku świadczą, że
nigdy nie poznały kontaktu z odżywką, ani nawet z grzebieniem.
Myungsoo zauważa dodatkowo, że w lewym
kąciku dolnej wargi Jiyeon posiada malutką bliznę, niewielką skazę na całości
twarzy, która jego zdaniem, dodaje dziewczynie czegoś wyjątkowego.
Te niepozorne rzeczy zdradzają, że
chociaż nosi na sobie mundurek elitarnego liceum tak naprawdę jest zupełnie
inna od tutejszych dzieciaków.
— Koniec tej cholernej, katorżniczej
pracy! — woła tryumfalnie, gdy jego zegarek zaczyna piszczeć. Nastawił go tak,
aby włączył się alarm po godzinie od momentu rozpoczęcia pracy w ogrodzie.
— Dzięki Bogu. — Uśmiecha się,
odbierając od niej grabie. Ma zamiar odstawić je do składziku, który znajduje
się za szklarnią.
Otrzepuje ręce i wzdycha, jak więzień,
który w końcu odzyskał wolność.
Myungsoo z trudem powstrzymuje śmiech.
Kiedy odłożył już sprzęt na miejsce,
Jiyeon wciąż na niego czeka, za co jest jej ogromnie wdzięczny. Do tej pory nie
miał nikogo na tyle bliskiego w Hose, aby chciał z nim wracać do domu.
W porządku, może nieco się z tymi
myślami zagalopował, bowiem droga powrotna obejmuje jedynie szkolny parking,
ale Myungsoo i tak czuje się niezmiernie wyjątkowo, a radość wypełnia mu płuca.
— Mógłbym tak grabić z tobą cały
dzień! — mówi wesoło i naraz gryzie się w język. Czy powiedział to głośno? Jego
policzki natychmiastowo oblewają się purpurą. Skończony głupek!
Jiyeon patrzy na niego wielkimi
oczami, potem nadyma twarz i wybucha gromkim śmiechem, idąc tak szybko, że
trudem dotrzymuje jej kroku.
— Ja też.
— Co też? — Z zażenowania trybiki w
mózgu Myungsoo nieco się zacięły.
— Też mogłabym tak grabić z tobą cały
dzień. Chociaż nie! — Z obrzydzeniem kręci głową. — Nigdy więcej tego
cholernego grabienia, ale jak już coś, to najlepiej z tobą. Było spoko!
— Mówisz serio? — Nie wiedzieć czemu
zaczyna się śmiać, chociaż resztki wstydu wciąż odbijają się na jego twarzy.
— Jeżeli jeszcze kiedykolwiek
przyjdzie mi robić w życiu coś kompletnie beznadziejnego to wezmę cię ze sobą —
mówi na wpół poważnie, na wpół żartobliwie, co zdradzają ogniki w jej oczach.
— Więc jestem specjalistą od
obrzydliwych zajęć?
— Otóż po. I wiesz, że zabrzmiało to
dwuznacznie?
Po tych słowach oboje się roześmiali,
ale śmiech szybko zamiera na ustach Jiyeon, zastąpiony zdumieniem.
Myungsoo, lekko skonsternowany, podąża
jej wzrokiem. Przed szkolną bramą stoi zaparkowany czarny motor, a obok niego
wysoki jak drzewo chłopak.
Przekierował spojrzenie z powrotem na
Jiyeon, obserwując jak na jej twarzy zmieniają się emocje, od zdumienia po
szaloną radość.
— Woo Bin! Paskudny draniu! — Dziewczyna robi mały podskok, a potem rzuca
się biegiem w jego stronę.
Myungsoo niepewnie podąża za nią,
patrząc, jak uwiesza się na szyi tamtego, odrywając stopy od ziemi. Jedno
spojrzenie na nieznajomego wystarczy, aby Myungsoo poczuł respekt.
Chłopak jest ze dwa razy wyższy od
niego, silnie zbudowany w ramionach i o pięściach tak potężnych, jakby całe
życie ćwiczył je rozgniataniem kamieni.
Ma skurzaną, miejscami dziurawą
kurtkę, znoszone dżinsy i zakurzone buty, a gdy zawiał wiatr, czuć woń papierosów.
— Kopę lat, mała — odzywa się
schrypniętym głosem, przyciskając dłoń do pleców dziewczyny.
Myungsoo przystaje w bramie, nie mogą
zrobić ani kroku dalej. Jego oczy zetknęły się z tamtym. Zostaje zmierzony
chłodnym spojrzeniem i niemalże się kurczy.
— Widzę, że złożyłeś to bydle do kupy.
— Jiyeon zeskakuje w końcu na ziemię, wbijając zachwycone oczy w motor. Nie
przesadziła z określeniem: pojazd jest ogromny, a czarna karoseria lśni w
słońcu, nadając mu agresji.
— Hito wymienił kilka części. Śmiga,
jak młódka — odpowiada Woo Bin z zadowoleniem.
— Musisz mnie tym przewieźć,
koniecznie! — Jiyeon unosi twarz i od razu przerzuca nogę przez tylne siedzenie
motoru.
— Jasna sprawa. Dae Chi znalazł fajną
miejscówkę nad jeziorem. Piszesz się? — Woo Bin odczepia z tyłu dodatkowy kask
i podaje go dziewczynie.
— No ba. — Wyszczerza zęby w uśmiechu.
Myungsoo czuje się nadal niezręcznie.
Tych dwoje komunikuje się specjalnymi falami, których jego mózg nie potrafi
odebrać.
Nagle Woo Bin znów na niego zerka.
— A ten chłoptaś to co za jeden?
Dopiero wtedy Jiyeon przypomną sobie o
jego obecności. Myungsoo poczuł się, jakby dostał siarczysty policzek.
— Och, to mój przyjaciel, Myungsoo.
Myungsoo, to Woo Bin.
Niepewnie podają sobie ręce. Woo Bin
ściska ją tak mocno, że Myungsoo prawie widzi gwiazdy przed oczami, ale dokłada
wszelkich starań, aby nawet nie pisnąć.
Dryblas musiał doskonale odgadnąć jego
uczucia, bo uśmiecha się kpiąco pod nosem, nim wkłada kask.
— Trzymaj się, mały. — Kiwa mu głową,
siadając na swojej maszynie.
Myungsoo aż gotuje się ze złości, ale
głos zastyga mu w gardle. Nawet Vernon i cała jego obstawa nie są w połowie tak
straszni, jak ten tutaj, odpalający z rykiem swoją bestię.
Nim Myungsoo zdążył pomyśleć, motor
wyrwa się w stronę ulicy i odjeżdża z piskiem, wzniecając pożegnany podmuch
wiatru, który rozczesuje włosy chłopaka.
Myungsoo uwalnia oddech z płuc, czując
jak wrzątek emocji rozlewa się po jego ciele. Nigdy w życiu nie był tak bardzo
samotny.
***
Pokonują kolejne kilometry szosy w
takim tempie, że Jiyeon nie może przestać krzyczeć z radości. Co jakiś czas
odrywa ręce od ramion chłopaka i wzbija je szeroko w powietrze, aby poczuć
wiatr między palcami.
Ścinają zakręty i raczej proszą się o
śmierć, ale dziewczyna zrozumiała, jak bardzo brakowało jej takiego życia.
Życia nie związanego ze schludnym mundurkiem, wypastowanymi butami i
punktualnością, za którą Ma Te dałby się chyba zabić.
Znajomy zapach Woo Bina działa na nią
kojąco, toteż bez krępacji przytula policzek do jego pleców, oddając się w
ciszy dalszej jeździe.
— Brakowało mi cię — szepcze, chociaż
wie, że w takim ryku silnika przyjaciel nie ma szans jej usłyszeć.
Po godzinie dojeżdżają w osamotnione
miejsce, zlokalizowane w bezkresnym polu. Gdzieś w oddali majaczy srebrzyste
oko jeziora.
— Gdzie jesteśmy? — pyta, zsiadając z
motoru i gapiąc się na rozlatującą się, drucianą siatkę, ogradzającą kawałek
terenu.
Przyrdzewiała, krzywo zawieszona
tabliczka głosi, że obcym wstęp wzbroniony, a teren jest prywatny.
— To pole kempingowe — wyjaśnia Woo
Bin. Wybucha śmiechem na widok mocującej się z kaskiem Jiyeon. — Daj, pomogę. —
I nie czekając na reakcje, odpina pasek pod jej brodą. — Czasami jesteś taka
niezdarna.
Obrzuca go urażonym spojrzeniem, ale
już po chwili skupia się bardziej na tym, co dzieje się na terenie przy
jeziorze.
Oprócz nich przyjechało tu jeszcze
kilka motorów i jeden samochód, a zebrani wokół prowizorycznego miejsca na
ognisko ludzie nie wyglądają na zbyt miłych.
— Siema, Dae Chi. — Woo Bin uderza w
pięść nieco niższego od siebie chłopka, którego po chwili poklepuje po plecach.
— Siema, Bin. Jiyeon! — Dae Chi uśmiecha
się krzywo, czerwone włosy odstają mu na wszystkie strony, a dolna warga
przebita jest kolczykiem. — A cóż to za dziadostwo? — Mierzy pogardliwie jej mundurek.
Naraz Jiyeon klnie w duchu, że nie ma
się w co przebrać. Wśród tych wykolczykowanych, ubranych na czaro ludzi wygląda
jak panienka z nudnego domu.
Oprócz niego widzi tu jeszcze jakąś płaską
jak deska dziewczynę w butach na niebotycznie wysokich koturnach, której usta
obsmarowane są sinofioletową szminką oraz obejmującego ją zachłannie kolesia z
łysą czaszką, na której wytatuował sobie smoka, a w uszach sprezentował
pokaźnych rozmiarów tunele.
Przebiega wzrokiem po jeszcze kilku
facetach o równie ostrym wyglądzie i kilku prowokujących laskach, które mierzą
ją pogardliwym wzrokiem.
Nowe towarzystwo Woo Bina. Czasem nie
ogarnia coraz to częściej zmieniających się paczek przyjaciela. Z nich
wszystkich zna się tylko z Dae Chi i uznaje go za nieuleczalnego dupka, który
pewnie już dawno dobrałby się do jej stanika, gdyby nie Woo Bin.
— Masz, napij się — mówi Dae Chi,
wręczając jej butelkę piwa.
Przyjmuje napój i pociąga z gwintu
spory łyk.
— No proszę, a więc pod tym ślicznym
ubraniem wciąż kryje się stara Jiyeon.
— A co żeś myślał? — kwituje
prowokująco. — Nie szata zdobi człowieka, tylko co to, co ci w duszy gra.
Dae Chi śmieje się. Woo Bin w tym
czasie dorzuca drewna i rozpala ognisko, które rzuca pomarańczową łunę na
twarze wszystkich w atmosferze zapadającego wieczoru.
Jezioro szumi przyjemnie, chociaż wydaje
nieprzyjemny ziąb. Po chwili z radia otwartego samochodu ryknęła rockowa
muzyka, a łysy i pankówa zignorowali cały świat na rzecz wymiany śliny.
— Ptaki ćwierkają, że matka cię
porzuciła — mówi niespodziewanie Dae Chi, kiedy rozsiada się już w najlepsze
przy ogniu, a kolejne z wlewanych siebie piw, uderza mu do głowy.
Stężała, mierząc go morderczym spojrzeniem.
— Daj jej spokój, Dae — ostrzega go
złowrogo Bin. — Czy ktoś z nas może się pochwalić przykładnym rodzicem? Wszyscy
jesteśmy dziećmi totalnych złamasów.
— Ja tylko grzecznie pytam. — Dae Chi
z miną niewiniątka wzrusza ramionami. — Bądź co bądź, naszej małej wyszło to na
dobre, czyż nie? Wystarczy spojrzeć, jaka się z niej pachnąca lala zrobiła.
— Przymknij się, kutasie! — warczy
Jiyeon. — Jeszcze nie zapomniałam, jak rozprawić się z takimi dupkami jak ty!
— Ho, ho, ho! Jaka ostra! — Dae Chi ryczy
śmiechem. — Uważaj, bo splamisz sobie tą uroczą spódniczkę.
— Dae Chi! — krzyczy gniewnie Woo Bin
i omal nie zbija butelki, którą trzyma w dłoni.
— Okey, okey! Zapomniałem, że masz
wyjątkowy instynkt terytorialny, jeżeli chodzi o tę pannę. — Dae Chi kiwa głową
w stronę poirytowanej Jiyeon. — Ale muszę cię sprowadzić na ziemię,
przyjacielu. Mała już czuje się wśród nas obco, a ile jest w tym ich świecie,
co?
— To nieprawda! — Jiyeon protestuje,
chociaż z nerwów nie może przełknąć nawet śliny.
— Prawda, mała. — Dae Chi szczerzy
zęby w jej stronę. — Wystarczy na ciebie popatrzeć i to już widać czarno na
białym. Ja się wcale nie zdziwię, jak ty tam zapuścisz korzenie, a potem
zakochasz się w jednym z ich nudnych synów z obciętymi, błyszczącymi
paznokciami.
— Masz dupę z przodu twarzy? — Mierzy
go wściekło-pogardliwym spojrzeniem, wykształcając w sobie mordercze chęci. —
Bo jak tylko otwierasz usta to słyszę odgłos srania!
Wokół Dae rozprzestrzenia się buczenie
i gwizdy, świadczące, że nieźle mu pojechała, a same oczy chłopaka na moment ciemnieją,
szybko jednak odzyskuje równowagę, uśmiechając się obojętnie.
— Zapomniałem, jakie masz barwne
tekściki, Jia. Może dlatego Woo Bin tak się ślini na twój widok. To masochista,
lubi jak mu dobrze pojedziesz.
— Do diabła z tobą, Dae! — Woo Bin,
który zrywa się jak przyczajone zwierzę, chwytając przyjaciela za gardło i tym
samym przewracając się wraz z nim na ziemie. — Chcesz zginąć tej nocy?
Chłopak, czerwieniejąc z
niedotlenienia i tak śmieje się cynicznie, jakby wewnątrz tego dziwnego ciała
uwięziony był psychopata.
— Dosyć! Powiedziałam, dosyć, Bin! —
Jia łapie przyjaciela od tyłu za koszulkę, próbując odciągnąć go od popełnienia
głupoty, ale ze swoją niedowagą ledwie może poruszyć rozbudowanym ciałem Woo
Bina.
Nie słucha jej, cały trzęsąc się z
oburzenia.
— To jest Dae, Bin! Zawsze ma coś
głupiego do gadania! Zostaw go w spokoju. Olej to ścierwo! Nie jest przecież
tego wart! — krzyczy z taką paniką, że Woo Bin w końcu puszcza, dysząc ciężko.
— Słuchaj swojej małej — śmieje się Dae Chi, krztusząc się. — Prawie
mnie zabiłeś, debilu jeden!
— Wystarczy! Ani słowa więcej! —
Jieyon celuje w chłopaka palec, dając mu do zrozumienia, że jeszcze jedno
bezmyślne słowo a sama nakopie mu do dupy.
— Chrzań się, śmieciu — burczy Bin,
oddalając się od ogniska.
— Idź go pociesz. Chyba się obraził — stwierdza
Dae Chi do Jiyeon, która nie może zrozumieć, czemu Woo Bin dał się dzisiaj tak
sprowokować.
Dae Chi słynie z zamiłowania do
tworzenia kwasu, z reguły Woo Bin puszcza wszystkie jego zaczepki mimo uszu.
Ale nie dzisiaj.
Spogląda w stronę przyjaciela, który
usadowił się na pomoście jeziora, samotnie sącząc teraz piwo. Po chwili decyduje
się do niego podejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz