13 - Nad jeziorem

 Myungsoo nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie wdzięczny za nałożenie na niego kary, dodatkowo wiążącej się z pracami po szkole.
Nie, żeby kiedykolwiek wcześniej był karany. W poprzednim liceum miał łatkę miłego chłopca z gronem kolegów. W Hose raczej nigdy nie oddawał ciosów. Nie było powodów, żeby dyrektor strzępił na niego język.
Ale teraz złamałby szkolne zasady nawet i tysiąc razy, jeżeli miałby pewność, że dzięki temu będzie mógł spędzać czas z Jiyeon.
To dość zimne popołudnie, skupione głównie wokół grabienia liści jest jednym z najprzyjemniejszych w jego życiu.
Co jakiś czas rzuca dziewczynie dyskretne spojrzenia, uśmiechając się pod nosem, gdy ona nieustannie warczy i przeklina konieczność pracy w ogrodzie.
Jej ciemne, krótkie włosy, nierówno ścięte odstają na wszystkie strony. Matowe, bez żadnego połysku świadczą, że nigdy nie poznały kontaktu z odżywką, ani nawet z grzebieniem.
Myungsoo zauważa dodatkowo, że w lewym kąciku dolnej wargi Jiyeon posiada malutką bliznę, niewielką skazę na całości twarzy, która jego zdaniem, dodaje dziewczynie czegoś wyjątkowego.
Te niepozorne rzeczy zdradzają, że chociaż nosi na sobie mundurek elitarnego liceum tak naprawdę jest zupełnie inna od tutejszych dzieciaków.
— Koniec tej cholernej, katorżniczej pracy! — woła tryumfalnie, gdy jego zegarek zaczyna piszczeć. Nastawił go tak, aby włączył się alarm po godzinie od momentu rozpoczęcia pracy w ogrodzie.
— Dzięki Bogu. — Uśmiecha się, odbierając od niej grabie. Ma zamiar odstawić je do składziku, który znajduje się za szklarnią.
Otrzepuje ręce i wzdycha, jak więzień, który w końcu odzyskał wolność.
Myungsoo z trudem powstrzymuje śmiech.
Kiedy odłożył już sprzęt na miejsce, Jiyeon wciąż na niego czeka, za co jest jej ogromnie wdzięczny. Do tej pory nie miał nikogo na tyle bliskiego w Hose, aby chciał z nim wracać do domu.
W porządku, może nieco się z tymi myślami zagalopował, bowiem droga powrotna obejmuje jedynie szkolny parking, ale Myungsoo i tak czuje się niezmiernie wyjątkowo, a radość wypełnia mu płuca.
— Mógłbym tak grabić z tobą cały dzień! — mówi wesoło i naraz gryzie się w język. Czy powiedział to głośno? Jego policzki natychmiastowo oblewają się purpurą. Skończony głupek!
Jiyeon patrzy na niego wielkimi oczami, potem nadyma twarz i wybucha gromkim śmiechem, idąc tak szybko, że trudem dotrzymuje jej kroku.
— Ja też.
— Co też? — Z zażenowania trybiki w mózgu Myungsoo nieco się zacięły.
— Też mogłabym tak grabić z tobą cały dzień. Chociaż nie! — Z obrzydzeniem kręci głową. — Nigdy więcej tego cholernego grabienia, ale jak już coś, to najlepiej z tobą. Było spoko!
— Mówisz serio? — Nie wiedzieć czemu zaczyna się śmiać, chociaż resztki wstydu wciąż odbijają się na jego twarzy.
— Jeżeli jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi robić w życiu coś kompletnie beznadziejnego to wezmę cię ze sobą — mówi na wpół poważnie, na wpół żartobliwie, co zdradzają ogniki w jej oczach.
— Więc jestem specjalistą od obrzydliwych zajęć?
— Otóż po. I wiesz, że zabrzmiało to dwuznacznie?
Po tych słowach oboje się roześmiali, ale śmiech szybko zamiera na ustach Jiyeon, zastąpiony zdumieniem.
Myungsoo, lekko skonsternowany, podąża jej wzrokiem. Przed szkolną bramą stoi zaparkowany czarny motor, a obok niego wysoki jak drzewo chłopak.
Przekierował spojrzenie z powrotem na Jiyeon, obserwując jak na jej twarzy zmieniają się emocje, od zdumienia po szaloną radość.
— Woo Bin! Paskudny draniu! —  Dziewczyna robi mały podskok, a potem rzuca się biegiem w jego stronę.
Myungsoo niepewnie podąża za nią, patrząc, jak uwiesza się na szyi tamtego, odrywając stopy od ziemi. Jedno spojrzenie na nieznajomego wystarczy, aby Myungsoo poczuł respekt.
Chłopak jest ze dwa razy wyższy od niego, silnie zbudowany w ramionach i o pięściach tak potężnych, jakby całe życie ćwiczył je rozgniataniem kamieni.
Ma skurzaną, miejscami dziurawą kurtkę, znoszone dżinsy i zakurzone buty, a gdy zawiał wiatr, czuć woń papierosów.
— Kopę lat, mała — odzywa się schrypniętym głosem, przyciskając dłoń do pleców dziewczyny.
Myungsoo przystaje w bramie, nie mogą zrobić ani kroku dalej. Jego oczy zetknęły się z tamtym. Zostaje zmierzony chłodnym spojrzeniem i niemalże się kurczy.
— Widzę, że złożyłeś to bydle do kupy. — Jiyeon zeskakuje w końcu na ziemię, wbijając zachwycone oczy w motor. Nie przesadziła z określeniem: pojazd jest ogromny, a czarna karoseria lśni w słońcu, nadając mu agresji.
— Hito wymienił kilka części. Śmiga, jak młódka — odpowiada Woo Bin z zadowoleniem.
— Musisz mnie tym przewieźć, koniecznie! — Jiyeon unosi twarz i od razu przerzuca nogę przez tylne siedzenie motoru.
— Jasna sprawa. Dae Chi znalazł fajną miejscówkę nad jeziorem. Piszesz się? — Woo Bin odczepia z tyłu dodatkowy kask i podaje go dziewczynie.
— No ba. — Wyszczerza zęby w uśmiechu.
Myungsoo czuje się nadal niezręcznie. Tych dwoje komunikuje się specjalnymi falami, których jego mózg nie potrafi odebrać.
Nagle Woo Bin znów na niego zerka.
— A ten chłoptaś to co za jeden?
Dopiero wtedy Jiyeon przypomną sobie o jego obecności. Myungsoo poczuł się, jakby dostał siarczysty policzek.
— Och, to mój przyjaciel, Myungsoo. Myungsoo, to Woo Bin.
Niepewnie podają sobie ręce. Woo Bin ściska ją tak mocno, że Myungsoo prawie widzi gwiazdy przed oczami, ale dokłada wszelkich starań, aby nawet nie pisnąć.
Dryblas musiał doskonale odgadnąć jego uczucia, bo uśmiecha się kpiąco pod nosem, nim wkłada kask.
— Trzymaj się, mały. — Kiwa mu głową, siadając na swojej maszynie.
Myungsoo aż gotuje się ze złości, ale głos zastyga mu w gardle. Nawet Vernon i cała jego obstawa nie są w połowie tak straszni, jak ten tutaj, odpalający z rykiem swoją bestię.
Nim Myungsoo zdążył pomyśleć, motor wyrwa się w stronę ulicy i odjeżdża z piskiem, wzniecając pożegnany podmuch wiatru, który rozczesuje włosy chłopaka.
Myungsoo uwalnia oddech z płuc, czując jak wrzątek emocji rozlewa się po jego ciele. Nigdy w życiu nie był tak bardzo samotny.

***
Pokonują kolejne kilometry szosy w takim tempie, że Jiyeon nie może przestać krzyczeć z radości. Co jakiś czas odrywa ręce od ramion chłopaka i wzbija je szeroko w powietrze, aby poczuć wiatr między palcami.
Ścinają zakręty i raczej proszą się o śmierć, ale dziewczyna zrozumiała, jak bardzo brakowało jej takiego życia. Życia nie związanego ze schludnym mundurkiem, wypastowanymi butami i punktualnością, za którą Ma Te dałby się chyba zabić.
Znajomy zapach Woo Bina działa na nią kojąco, toteż bez krępacji przytula policzek do jego pleców, oddając się w ciszy dalszej jeździe.
— Brakowało mi cię — szepcze, chociaż wie, że w takim ryku silnika przyjaciel nie ma szans jej usłyszeć.
Po godzinie dojeżdżają w osamotnione miejsce, zlokalizowane w bezkresnym polu. Gdzieś w oddali majaczy srebrzyste oko jeziora.
— Gdzie jesteśmy? — pyta, zsiadając z motoru i gapiąc się na rozlatującą się, drucianą siatkę, ogradzającą kawałek terenu.
Przyrdzewiała, krzywo zawieszona tabliczka głosi, że obcym wstęp wzbroniony, a teren jest prywatny.
— To pole kempingowe — wyjaśnia Woo Bin. Wybucha śmiechem na widok mocującej się z kaskiem Jiyeon. — Daj, pomogę. — I nie czekając na reakcje, odpina pasek pod jej brodą. — Czasami jesteś taka niezdarna.
Obrzuca go urażonym spojrzeniem, ale już po chwili skupia się bardziej na tym, co dzieje się na terenie przy jeziorze.
Oprócz nich przyjechało tu jeszcze kilka motorów i jeden samochód, a zebrani wokół prowizorycznego miejsca na ognisko ludzie nie wyglądają na zbyt miłych.
— Siema, Dae Chi. — Woo Bin uderza w pięść nieco niższego od siebie chłopka, którego po chwili poklepuje po plecach.
— Siema, Bin. Jiyeon! — Dae Chi uśmiecha się krzywo, czerwone włosy odstają mu na wszystkie strony, a dolna warga przebita jest kolczykiem. — A cóż to za dziadostwo? —  Mierzy pogardliwie jej mundurek.
Naraz Jiyeon klnie w duchu, że nie ma się w co przebrać. Wśród tych wykolczykowanych, ubranych na czaro ludzi wygląda jak panienka z nudnego domu.
Oprócz niego widzi tu jeszcze jakąś płaską jak deska dziewczynę w butach na niebotycznie wysokich koturnach, której usta obsmarowane są sinofioletową szminką oraz obejmującego ją zachłannie kolesia z łysą czaszką, na której wytatuował sobie smoka, a w uszach sprezentował pokaźnych rozmiarów tunele.
Przebiega wzrokiem po jeszcze kilku facetach o równie ostrym wyglądzie i kilku prowokujących laskach, które mierzą ją pogardliwym wzrokiem.
Nowe towarzystwo Woo Bina. Czasem nie ogarnia coraz to częściej zmieniających się paczek przyjaciela. Z nich wszystkich zna się tylko z Dae Chi i uznaje go za nieuleczalnego dupka, który pewnie już dawno dobrałby się do jej stanika, gdyby nie Woo Bin.
— Masz, napij się — mówi Dae Chi, wręczając jej butelkę piwa.
Przyjmuje napój i pociąga z gwintu spory łyk.
— No proszę, a więc pod tym ślicznym ubraniem wciąż kryje się stara Jiyeon.
— A co żeś myślał? — kwituje prowokująco. — Nie szata zdobi człowieka, tylko co to, co ci w duszy gra.
Dae Chi śmieje się. Woo Bin w tym czasie dorzuca drewna i rozpala ognisko, które rzuca pomarańczową łunę na twarze wszystkich w atmosferze zapadającego wieczoru.
Jezioro szumi przyjemnie, chociaż wydaje nieprzyjemny ziąb. Po chwili z radia otwartego samochodu ryknęła rockowa muzyka, a łysy i pankówa zignorowali cały świat na rzecz wymiany śliny.
— Ptaki ćwierkają, że matka cię porzuciła — mówi niespodziewanie Dae Chi, kiedy rozsiada się już w najlepsze przy ogniu, a kolejne z wlewanych siebie piw, uderza mu do głowy.
Stężała, mierząc go morderczym spojrzeniem.
— Daj jej spokój, Dae — ostrzega go złowrogo Bin. — Czy ktoś z nas może się pochwalić przykładnym rodzicem? Wszyscy jesteśmy dziećmi totalnych złamasów.
— Ja tylko grzecznie pytam. — Dae Chi z miną niewiniątka wzrusza ramionami. — Bądź co bądź, naszej małej wyszło to na dobre, czyż nie? Wystarczy spojrzeć, jaka się z niej pachnąca lala zrobiła.
— Przymknij się, kutasie! — warczy Jiyeon. — Jeszcze nie zapomniałam, jak rozprawić się z takimi dupkami jak ty!
— Ho, ho, ho! Jaka ostra! — Dae Chi ryczy śmiechem. — Uważaj, bo splamisz sobie tą uroczą spódniczkę.
— Dae Chi! — krzyczy gniewnie Woo Bin i omal nie zbija butelki, którą trzyma w dłoni.
— Okey, okey! Zapomniałem, że masz wyjątkowy instynkt terytorialny, jeżeli chodzi o tę pannę. — Dae Chi kiwa głową w stronę poirytowanej Jiyeon. — Ale muszę cię sprowadzić na ziemię, przyjacielu. Mała już czuje się wśród nas obco, a ile jest w tym ich świecie, co?
— To nieprawda! — Jiyeon protestuje, chociaż z nerwów nie może przełknąć nawet śliny.
— Prawda, mała. — Dae Chi szczerzy zęby w jej stronę. — Wystarczy na ciebie popatrzeć i to już widać czarno na białym. Ja się wcale nie zdziwię, jak ty tam zapuścisz korzenie, a potem zakochasz się w jednym z ich nudnych synów z obciętymi, błyszczącymi paznokciami.
— Masz dupę z przodu twarzy? — Mierzy go wściekło-pogardliwym spojrzeniem, wykształcając w sobie mordercze chęci. — Bo jak tylko otwierasz usta to słyszę odgłos srania!
Wokół Dae rozprzestrzenia się buczenie i gwizdy, świadczące, że nieźle mu pojechała, a same oczy chłopaka na moment ciemnieją, szybko jednak odzyskuje równowagę, uśmiechając się obojętnie.
— Zapomniałem, jakie masz barwne tekściki, Jia. Może dlatego Woo Bin tak się ślini na twój widok. To masochista, lubi jak mu dobrze pojedziesz.
— Do diabła z tobą, Dae! — Woo Bin, który zrywa się jak przyczajone zwierzę, chwytając przyjaciela za gardło i tym samym przewracając się wraz z nim na ziemie. — Chcesz zginąć tej nocy?
Chłopak, czerwieniejąc z niedotlenienia i tak śmieje się cynicznie, jakby wewnątrz tego dziwnego ciała uwięziony był psychopata.
— Dosyć! Powiedziałam, dosyć, Bin! — Jia łapie przyjaciela od tyłu za koszulkę, próbując odciągnąć go od popełnienia głupoty, ale ze swoją niedowagą ledwie może poruszyć rozbudowanym ciałem Woo Bina.
Nie słucha jej, cały trzęsąc się z oburzenia.
— To jest Dae, Bin! Zawsze ma coś głupiego do gadania! Zostaw go w spokoju. Olej to ścierwo! Nie jest przecież tego wart! — krzyczy z taką paniką, że Woo Bin w końcu puszcza, dysząc ciężko.
— Słuchaj swojej małej —  śmieje się Dae Chi, krztusząc się. — Prawie mnie zabiłeś, debilu jeden!
— Wystarczy! Ani słowa więcej! — Jieyon celuje w chłopaka palec, dając mu do zrozumienia, że jeszcze jedno bezmyślne słowo a sama nakopie mu do dupy.
— Chrzań się, śmieciu — burczy Bin, oddalając się od ogniska.
— Idź go pociesz. Chyba się obraził — stwierdza Dae Chi do Jiyeon, która nie może zrozumieć, czemu Woo Bin dał się dzisiaj tak sprowokować.
Dae Chi słynie z zamiłowania do tworzenia kwasu, z reguły Woo Bin puszcza wszystkie jego zaczepki mimo uszu. Ale nie dzisiaj.
Spogląda w stronę przyjaciela, który usadowił się na pomoście jeziora, samotnie sącząc teraz piwo. Po chwili decyduje się do niego podejść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz