Rozdział Jedenasty

— Jedno, główne pytanie: Rozjechał cię czołg? — pyta An Ha wieczorem, gdy Jong Goo staje w progu zmasakrowany, jakby jego twarz przeszła kontakt z rzeźnią. — Nie widzę innego wytłumaczenia. — Podchodzi do niego, krytycznym wzrokiem oceniając stan fizyczny mężczyzny.
— Wiem, bywało ze mną lepiej, ale bywało też gorzej. To teraz nie jest jeszcze szczytem masakry — mruczy, od razu ją wymijając.
— Kto ci to zrobił? Jakieś mafijne porachunki? Coś, co inni oglądają na ekranach telewizorów, a tobie się po prostu dzieje na co dzień?
— Możesz dać mi spokój? — wzdycha ciężko Jong, wyciągając z lodówki zimną butelkę wody, którą z ulgą przystawia sobie do opuchniętego policzka.
— Mogę tylko się tobą zając. Wszystko inne odpada, w tym święty spokój, którego tak bardzo pragniesz — mówi stanowczo, trochę gniewnie, krzyżując ramiona na piersiach.
— Wiedziałem — przytakuje — Ty nie rozumiesz tego pojęcia.
— Racja, nie rozumiem i nie mogę się dostosować. A teraz, z łaski swojej, powiedz, gdzie masz apteczkę. Nie, żebym cokolwiek wiedziała o opatrywaniu rannych, ale, jak sądzę, wizyta w szpitalu odpada?
— Odpada. — Jong kieruje się do sypialni, otwiera drzwi na oścież i zrzuca z siebie marynarkę.
— Źle z tobą — stwierdza An Ha z trwogą. — Rzucasz ubrania na ziemie? To nie Jong Goo, którego znam.
— A znasz mnie? — Spogląda na nią ironicznie. Nie wie, dlaczego jest dla niej taki odpychający. Może dlatego, że z każdą chwilą bardziej jej pragnie.
— Jesteś pedantycznym ironistą, składającym swoje skarpetki w kostkę i posiadającym majtki na każdy dzień tygodnia. Nosisz same garnitury, świetnie gotujesz, uratowałeś mojego ojca przed spaleniem żywcem, a mnie od jakiegoś Tsu, więc chociaż udajesz takiego dupka, masz serce większe niż ten dom. — Kończy z przejęciem An Ha, wkładając w każde słowo tyle samo złości co pasji. — Więc, owszem, trochę cię znam.
— W górnej szafce w łazience na parterze — mówi Jong po chwili.
— Słucham?
— Apteczka.
— Ach, już biegnę.
I faktycznie natychmiast znika, a po domu niesie się energiczny tupot jej stóp. Krząta się, trzaska szufladami i po chwili jest z powrotem z apteczką.
Bierze krzesło i siada przed Jong Goo, zaglądając do środka niewielkiego pudełka, w którym znajduje gaziki, wodę utlenioną, plastry w każdym rozmiarze i jakieś maści.
— Podstawowy sprzęt gangstera, tak? — Rzuca mu szybkie spojrzenie i już odkręca wodę utlenioną, wylewając jej trochę na gazik. — Jak komuś regularnie dostaje się w mordę, to bez apteczki ani rusz. Mam racje?
Jong Goo pierwszy raz reaguje na tę uszczypliwość śmiechem i szybko się krzywi, bowiem obolała twarz nie jest zdolna do wesołości.
— Mów co chcesz. Zdaje się, że bez jednego uszczypliwego komentarza pod moim adresem, twój poziom szczęścia znacznie… Auć! — jęczy, gdy dziewczyna brutalnie przystawia mu gazik do rozcięcia w wardze.
— Mam pod kontrolą spirytus. Pamiętaj o tym, zanim zaczniesz coś gadać — grozi mu żartobliwie.
— A ostrzeżenie? Powinnaś mnie ostrzec.
— I myślisz, że zareagowałbyś inaczej? Jesteś mężczyzną. Będziesz walczył na noże, ale jak przyjdzie odkażanie ran to wielkie bóle i nieszczęście — droczyła się z nim.
— Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej. — Obrzuca ją urażonym spojrzeniem.
— Bo wiem.
Śmieją się razem i nagle An Ha przybliża twarz by dokładnie przykleić mu plaster na rozcięcie policzka.
Ich spojrzenia znajdują się w jednym punkcie. Uśmiechy powoli gasną, chociaż w oczach nadal drgają ogniki. Palce dziewczyny przygładzają krawędź plastra i zsuwają się niżej na policzku mężczyzny, pieszczotliwie gładząc go opuszkami.
Nachyla się ku niemu, przesuwając kciukiem po zarysowaniu brody, gdy nagle Jong Goo chwyta ją za tę dłoń i odciąga od twarzy, by złożyć na jej palcach ciepły, ale chwilowy pocałunek.
— Dziękuję. — Powiedziawszy to niskim głosem, wstaje i zostawia ją samą. Tylko na korytarzu słychać jeszcze kroki, nim zamyka za sobą drzwi do łazienki.
W sercu An pozostaje zaś uczucie niedosytu. Nigdy wcześniej nie czuła się tak wściekła, że miał czelność odejść.

***
Późnym wieczorem, kiedy Jong Goo ma nadzieje w końcu położyć się spać, An Ha ponownie puka do drzwi sypialni.
— Mogę wejść?
Jong Goo wzdycha, poprawiając jedną z białych poduszek, które leżą obok siebie, ale tylko na jednej ma spocząć jego głowa, pozostawiając bolesną świadomość o pustce po drugiej stronie łóżka.
— Wejdź.
Drzwi skrzypią, kiedy An Ha wślizguje się ostrożnie do środka. Tym razem ma na sobie tylko górną część piżamy: granatową koszulkę, sięgającą poza kolana.
Bose stopy mlaskają na posadzce.
— Potrzebujesz czegoś? — pyta Jong Goo pozornie spokojnym głosem, pasującym do jego nieustannego poprawiania pościeli, przed którym nie potrafi się powstrzymać.
— Nie czegoś, tylko kogoś — precyzuje, nieświadomie skubiąc dolną wargę, co Jong Goo widzi, mimo iż nie daje tego po sobie poznać, i gest ten doprowadza go do fali gorąca.
— Powinnaś wyjść — mówi, wiedząc, że więcej nie zniesie.
— To wcześniej… — Dziewczyna niepewnie przestępuje z nogi na nogę. — Co to miało znaczyć?
— Nie wiem, o czym mówisz. — Uderza wściekle rękoma o poduszki.
— Pocałunek w rękę, a potem… takie nagłe odtrącenie.
— Po prostu ci podziękowałem.
— Widziałam to inaczej — upiera się i zrobiwszy parę kroków już jest przy nim. — Dlaczego, Jong Goo?
Mężczyzna prostuje się gwałtownie, jest wściekły.
— Nie wiem, An Ha dlaczego. Po prostu nie wiem! Rozumiesz!? — Przykłada rękę do czoła w wyraźnej furii. — Może nie powinienem tu przyjeżdżać? Może powinienem chronić cię bardziej na odległość? To wszystko jest takie pokręcone. Nie starca mi silnej woli!
Wzdryga się, gdy drobna dłoń dziewczyny dotyka go w ramie i delikatnie zaciska na nim palce.
— A gdybym powiedziała ci, że ja też to czuję?
Jong Goo powoli podnosi twarz, ale jego spojrzenie zawisa w pustej przestrzeni przed nim, jakby w pewnym momencie poczuł się sam w tym pomieszczeniu.
— Gdybyś mi to powiedziała, nic by to nie zmieniło. — Kręci głową. — Ponieważ nigdy nie pozwoliłbym temu zajść za daleko. — Mówiąc to, strzepuje jej rękę z ramienia.
— To nie jest tylko twoja decyzja! — An Ha podnosi głos. — Nie możesz decydować za nas dwoje!
— An Ha, nie ma żadnych nas, rozumiesz?! Żadnych! — Jong Goo paraliżuje ją swoim wściekłym spojrzeniem. — Nie było, nie ma i nie będzie!
— Ale ja cię kocham! — wyrzuca z siebie gwałtownie, zaciskając ręce. Nie chce płakać, ale łzy samoistnie lecą jej z oczu i spływają po zarumienionych od emocji policzkach. — Kocham cię, palancie. Czy ci się podoba, czy nie, to się stało. Wiem, że ty też mnie kochasz.
Jong Goo stoi bez ruchu, wydaje się pozbawiony myśli i uczuć.
— Głównie dlatego nie może być żadnych nas — mówi po chwili zduszonym, cierpkim głosem.
— A to dlaczego? — Głos An drży, jest wściekły i jadowity. — Bo jestem młodsza? Bo jestem głupia? Bo zasady nie pozwalają ci tego zrobić, Jong? — pyta sarkastycznie. — Pieprzę twoje zasady!
— Jesteś po prostu niewinną dziewczyną, która powinna wrócić do swojego normalnego życia! Do rodziny i przyjaciół! Wydaje ci się, że przed nami jest jakaś przyszłość? Że mamy o czym marzyć i co budować? — Z każdym słowem Jong Goo robi się coraz bardziej przejęty i nieszczęśliwy. — Obudź się, dziewczyno! Chwilowe zauroczenie może przyćmić ci rozum, ale rzeczywistość prędzej czy później pokaże ci czego pragniesz naprawdę i nie będę to ja!
— Dlaczego nie mogłabym cię chcieć teraz i za milion lat, dlaczego? — Chwyta go za rękę i potrząsa nim. — Bo ty tak powiedziałeś? Możesz decydować o tym co czuje i jak długo będę czuła? — śmieje się sarkastycznie. — Jong, ty po prostu nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że ktoś może cię kochać! A może jesteś rozczarowany, że to ja cię pokochałam, a nie ktoś lepszy!? — Uderza go pięścią w bark.
— Nigdy tak nie mów! — warczy, chwytając ją mocno za nadgarstek. — Nie mów, że w czymkolwiek mnie rozczarowałaś, bo to niemożliwe. W moich oczach jesteś najlepsza.
— Więc pozwól mi…
— Nie. — Kręci głową. — Nie masz pojęcia kim jestem i w jakim świecie żyję, An Ha. Wielu rzeczy nie wiesz.
— Więc mnie oświeć! — prosi, krzycząc.
— Twój ojciec nie żyje! — Jong wybucha i natychmiast milknie.
Oczy dziewczyny robią się wielkie jak spodki.
— Co!?
— Znaleziono jego zwłoki w rzece Han. Jest w kostnicy. Nie żyje od kilku dni — mówi mężczyzna zbolałym głosem. — I to przez ludzi takich jak ja. — Mówiąc to, siada na łóżku i wbija palce we włosy. — Przepraszam.
An Ha mruga rzęsami, próbując otrząsnąć się z szoku. Stoi przed nim i naprzemiennie zaciska ręce i znów je rozchyla. Zbiera myśli, analizuje, wyobraża sobie ciało ojca, zimne, kostyczne, chorobliwie białe, niezdolne poruszyć się już nigdy więcej.
Czeka na łzy, na dużo łez, ale one nie przychodzą mimo wybicia kolejnej minuty na zegarze.
— Nie żyje? — pyta nieśmiało.
— Tak. Popełnił samobójstwo.
— Och…
An Ha opada na kolana, ale na tyle lekko, że nie towarzyszy temu żaden dźwięk. Przymyka oczy i szuka we wspomnieniach jednej chwili, kiedy ojciec był dla niej dobry i mogłaby poczuć, że naprawdę go kocha.
Jej umysł jej pusty.
— Dla mnie on od dawna był martwy — mówi niespodziewanie obcym głosem, który nawet ją samą przeraża.
Jong wydobywa twarz z pomiędzy rąk, by wstrząśnięty spojrzeć na dziewczynę. Jej oblicze jest pozbawione znamion żałoby. Jest przerażająco spokojna i pogodzona.
— To twój ojciec… nie jest ci przykro?
— Zawsze chciałam by nas chronił. Mnie i Jimina. Po tym, jak mama umarła po moim porodzie stoczył się na dno, ale podobno nigdy nie był do końca w porządku. Jeszcze zanim ja się urodziłam lubił wypić i przegrać pieniądze w karty. Jedyne, co pamiętam, to że nieustannie nim gardziłam za to, jak nas nie dostrzega i jak łatwo odchodzi, nie oglądając się za nami. Chyba gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziałam, że pewnego dnia się zabije i nawet wtedy nie będziemy go obchodzić. Ojciec wybierał siebie, zawsze, bez końca, tylko siebie. — Dopiero wtedy popłynęły łzy, ale nie tyle rozpaczy co żalu.
Jong Goo przyciągnął ją ramieniem do siebie, głaszcząc po plecach.
— Naprawdę mi przykro.
— Wiesz, o czuję, Jong? — mówi mu wprost do ciepłej koszulki. — Ulgę, że już nigdy więcej mnie nie rozczaruje. 




1 komentarz:

  1. Ojejkuuu *.* Ten rozdział był świetny <3 Wprawdzie wyznanie miłosne jest dla mnie zbyt szybkie, ale to Twoje opowiadanie więc wiesz co robisz :D Wcale się nie dziwie, że Anha ma takie, a nie inne odczucia co do ojca. Biedna dziewczyna. Jestem ciekawa jak to się dalej potoczy i czy Jonggo zmieni może zdanie :D
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń