Rozdział Dziesiąty

Słońce wdziera się przez szczelinę w żaluzjach i pada snopem na twarz śpiącej dziewczyny, która połaskotana w nos, przewraca się na drugi bok, po czym nieznacznie uchyla powieki.
Nowy dzień.
Ostatnie, co pamięta to, że zasnęła w kinie i od razu podrywa się do pozycji siedzącej, mrugając z niedowierzaniem rzęsami.
— Zasnęłam… — mówi do siebie, jakby była to najbardziej niemożliwa z sytuacji, jaka się zdarzyła.
Wciąż jest jeszcze trochę śpiąca, więc potwornie ziewa i wsuwa nogi w o wiele za duże kapcie Jong Goo, nieużywane wcześniej tak samo jak piżama, którą ma na sobie. Wiele rzeczy w tym domu było nieużywanych.
Z rozczochranymi włosami, ziewając i przeciągając się, wychodzi z sypialni i schodzi po stopniach z wciąż jeszcze powiekami klejącymi się od snu.
Zeskakuje z ostatniego schodka i spogląda w miejsce, gdzie są uchylone drzwi od sypialni Jong Goo. Mężczyzna stoi przed lustrem szafy i związuje sobie właśnie szary krawat pod szyją.
— Wybierasz się gdzieś? — pyta go ze zdziwieniem.
— Jadę do Kinga.
— Miałeś zostać dwa dni.
— Nagła sytuacja — tłumaczy zapinając guziki rękawów, po czym wsuwa na siebie marynarkę.
An Ha nic już nie mówi, tylko powoli lustruje mężczyznę wzrokiem, aż nagle na jej twarzy pojawia się grymas.
— Nie, nie, zły wybór. — Podchodzi do niego i ciągnie go za krawat. — Jest beznadziejny. Nie pasuje ci.
— Jest klasyczny i elegancki. — Jong Goo ze zdziwieniem zagląda w lustro.
— Jest nudny, jak i cały twój ubiór.
— Trudno, żeby garnitur był inny. Przypominam, że nie jestem clownem.
An Ha cmoka i posyła mu litościwe spojrzenie.
— Garnitur może i musi być nudny, ale nie krawat. — Mówiąc to, sięga do szuflady, gdzie Jong Goo ma całą kolekcje krawatów, ułożonych w specjalnym pojemniku, który pozwala mu zachować porządek w nawet najdrobniejszych rzeczach. — Ten. — Dziewczyna sięga po krawat w odcieniu delikatnej czerwieni. — Ten załóż.
— To prezent. — Jong Goo nie wygląda na przekonanego. — I nie trafiony.
— I wszystko jasne. Sam byś sobie takiego nie kupił z tym swoim sztywniackim poczuciem stylu. Chociaż poczucie w twoim wypadku to mocno naciągane słowo — wzdycha nad nim i macha ręką. — No już, zdejmuj tę szarzyznę co masz pod szyją.
Jong Goo waha się, aż ostatecznie spełnia jej prośbę, nie darując sobie przy tym męczeńskiego westchnięcia.
— Dlaczego ja właściwie cię słucham?
— Bo jakaś komórka w twoim ciele pragnie tej zmiany — odpowiada stanowczo An Ha i nim mężczyzna zdąża zareagować, wspina się na palcach i sama zawiązuje mu nowy krawat pod szyją.
Ma przy tym precyzyjne palce, które z łatwością modelują go tak, aby ułożył się idealnie.
Teraz, kiedy Jong Goo znowu patrzy w lustro wydaje się nieco weselszy. Krawat nadał jasności reszcie ubrań. Nie spodziewał się, że efekt może być tak wielki.
— No nieźle — stwierdza.
— Ten, kto dał ci ten krawat pewnie też uważał, że tego ci trzeba. — An Ha z zadowoleniem ujmuje się pod boki.
— Taaa… King. Nie sądzę, żeby był w kwestii mody jakiś bystry — oponuje cierpko Jong. — Pierwszy i ostatni prezent, jaki od niego dostałem. Pewnie zgarnął go ze sklepu bez większego zastanowienia.
— A myślałam, że to od dziewczyny. — An Ha kręci głową.
— Chyba byłoby mi łatwiej go wtedy założyć — mruczy Jong Goo.
— Byłeś kiedyś w poważnym związku? — An Ha przygląda mu się ze wścibską ciekawością, lekko przechylając głowę.
Mężczyzna prostuje się przed odbiciem i jeszcze poprawia na sobie marynarkę.
— Kilka lat temu, ale to była przelotna znajomość.
Oblicze An na moment wydaje się urażone.
— Długo ze sobą chodziliście?
— Prawie rok.
— Kochałeś ją?
Jong Goo piorunuje ją wzrokiem.
— Czy to są aby twoje sprawy?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
— Tak tylko pytam.
— Nie, nie kochałem jej — mówi Jong Goo ze złością.
— A potem miałeś jakieś inne…?
— Weź się w końcu zamknij! — Pstryka jej palcami koło ucha. — Moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. — Mówiąc to kieruje się ku wyjściu.
An Ha jednak podąża za nim.
— A ty nie chcesz wiedzieć?
Jong Goo przystaje i odwraca głowę.
— Na temat czego?
— Czy miałam kiedyś chłopaka. — Uśmiecha się do niego szeroko, a on zaciska własne usta, potem odpowiada cierpko:
— Nie, nie interesuję mnie to. — Po tych słowach trzaska drzwiami.

***
Biurko Kinga jest małe i obskurne. King nie lubi remontów, nie lubi żadnych zmian.
Jego biuro jest dokładnie takie samo, jak przed dwudziestoma laty, gdy Jong Goo pierwszy raz do niego wszedł. Wtedy King wydawał mu się jeszcze nieomal bogiem, którego nie zwyciężą ani inne mafie, ani żadne przeciwności losu.
Nie sądził, że pokona go… wódka.
Już od progu czuć intensywną woń soju, a nie ma jeszcze dziewiątej. King siedzi za odrapanym biurkiem, popalając kubańskie cygaro, które Jong rozpoznaje po zapachu. Drogie, importowane cygaro stanowi ostatnią pozostałość po chlubie Kinga. Po mężczyźnie, który jeszcze kilka lat temu był tak ważny, inteligentny i przebiegły.
Teraz na jego miejscu ostał się już tylko cień z poszarzałą twarzą i oczami, błądzącymi mętnie po otoczeniu.
— Jesteś — mówi King, jakby Jong miał się nie zjawić.
— Wzywałeś. — Jong zna powód, ale King lubi wszystko samodzielnie tłumaczyć, wierząc, że jest pierwszym i jedynym źródłem informacji.
— Siadaj. — Wskazuje mu twarde krzesło, którego Jong nienawidzi, gdyż czuje się wówczas jak chłopiec, siadający koło surowego ojca. Faktycznie, kiedyś King był dla niego jak ojciec, teraz po tamtych czasach pozostały jedynie rozczarowanie i żal.
— Co się stało? — pyta Jong, przeklinając w duchu, że krzesło jest nie tylko twarde, ale także niskie.
— Znaleźliśmy zwłoki Lee w rzece Han.
Policja znalazła., prostuje w myślach Jong, ale na twarz przywołuje zdumienie.
— Jak do tego doszło?
— Zabił się, sukinkot jeden! — King uderza pięścią w stół. — Teraz, kiedy nie ma co liczyć, żeby oddał nam forsę, tym bardziej musimy znaleźć tą małą.
Jong drętwieje.
— Wciąż żadnych wieści o niej?
— Nie, ale jestem pewien, że to ktoś z naszych pomógł jej uciec. Yuna nie chce puścić pary z ust, a wiem, że specjalnie wywołała to zamieszanie na sali.
Jong jest zaskoczony, był pewien, że King opił się tak bardzo, że nie wyniesie z tamtego zdarzenia żadnych wspomnień. Naraz uświadamia sobie, że to pewnie Ki Tsu wszystko mu zrelacjonował i może nawet podał fałszywe dodatki, żeby uczynić sytuacje bardziej dramatyczną.
— Dzieciaki teraz są sprytne. Mogła sama to zaplanować — mówi Jong ostrożnie, ale spotyka się tylko z cynicznym uśmiechem Kinga.
— Tsu twierdzi, że to twoja robota.
— Moja? — Jong czuje, jak po ciele pełźnie mu zimny strach. — Więc teraz mi nie ufasz?
— Do diabła, tego nie powiedziałem! — King odrywa wściekle cygaro od ust. — Ale nie mogę wykluczyć żadnej możliwości. Ostatnio mam wrażenie, że mną gardzisz.
— King, wiesz, że to nieprawda. Dwadzieścia lat temu ocaliłeś mnie i wyrwałeś z rynsztoka, nie zrobiłbym niczego, co mogłoby ci zaszkodzić — sprzeciwia się Jong.
Oczywiście ta sprawa z An Hą jest zdradą, ale nieprzynoszącą żadnej szkody Kingowi. Wręcz przeciwnie. King nie powinien tak łatwo oddawać An, pokazując tym samym swoją uległość wobec Tsu.
— A ja myślę, że trafnym powiedzeniem jest: nigdy do końca nie ufaj psu. — Po czym King wybucha głośnym rechotem, odchylając się na oparciu krzesła.
Jong Goo nie śmieje się. Patrzy tylko z bólem na Kinga i zastanawia się, czy ten mężczyzna kiedykolwiek jeszcze będzie trzeźwy.
— Sądzisz, że to zrobię? — pyta ze spokojem, pod wpływem którego King natychmiastowo milknie.
— Nie chcesz wiedzieć, co sądzę.
— Niech zgadnę. Tsu naopowiadał ci różnych bzdur, a ty jak zwykle mu wierzysz?
King uśmiecha się kwaśno.
— A ty jak zwykle wyrażasz swoje obiekcje wobec niego.
— Bo mam podstawy. Tsu cię wykorzystuję, nadużywa twojej dobroci.
— Tsu bardzo mi pomógł. Pomógł, jak ja kiedyś pomogłem tobie.
Jong wzdycha.
— Jakie masz dowody, że to nie on ją zabił?
King podrywa się piorunująco szybko z krzesła i nagle chwyta Jonga za kołnierz, by następnie, napędzany wściekłością, przygwoździć go do ściany.
— Milcz, sukinsynu! Jak śmiesz w ogóle coś takiego sugerować!?
Jong dyszy ciężko, kiedy King napiera na niego z morderczą nienawiścią. Mimo to zachowuje spokój na twarzy.
— Tsu to sadysta z umiłowaniem do znęcania się nad kobietami. Czy to zbieg okoliczności, że prawie siedem dziewczyn z jego klubu zostało brutalnie zamordowanych? Zamordowanych tak, jak przed laty Rina?
Twarz King czerwienieje, żyły nabrzmiewają, oczy nabiegają krwią, a z ust tryskają kropelki śliny, gdy z jego ust pada wrzask:
— Zabije cię, Jong! Zarżnę jak psa! Ty cholerny, bezwartościowy śmieciu! — Okłada go pięściami, zadając szybkie, wściekłe ciosy.
Nagle Jong chwyta go za obie dłonie. Jest silniejszy, nie ma we krwi wódki, która osłabia Kinga. Mężczyźni mocują się przez chwilę, aż w końcu King odpuszcza, trochę zaskoczony siłą podwładnego.
— Kiedy otrzeźwiejesz, może dotrze do ciebie, że to Tsu jest śmieciem, nie ja. — Jong cedzi te słowa, a następnie opuszcza pomieszczenie, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz