Słońce wdziera się przez szczelinę w
żaluzjach i pada snopem na twarz śpiącej dziewczyny, która połaskotana w nos,
przewraca się na drugi bok, po czym nieznacznie uchyla powieki.
Nowy dzień.
Ostatnie, co pamięta to, że zasnęła w
kinie i od razu podrywa się do pozycji siedzącej, mrugając z niedowierzaniem
rzęsami.
— Zasnęłam… — mówi do siebie, jakby
była to najbardziej niemożliwa z sytuacji, jaka się zdarzyła.
Wciąż jest jeszcze trochę śpiąca, więc
potwornie ziewa i wsuwa nogi w o wiele za duże kapcie Jong Goo, nieużywane
wcześniej tak samo jak piżama, którą ma na sobie. Wiele rzeczy w tym domu było
nieużywanych.
Z rozczochranymi włosami, ziewając i
przeciągając się, wychodzi z sypialni i schodzi po stopniach z wciąż jeszcze
powiekami klejącymi się od snu.
Zeskakuje z ostatniego schodka i
spogląda w miejsce, gdzie są uchylone drzwi od sypialni Jong Goo. Mężczyzna
stoi przed lustrem szafy i związuje sobie właśnie szary krawat pod szyją.
— Wybierasz się gdzieś? — pyta go ze
zdziwieniem.
— Jadę do Kinga.
— Miałeś zostać dwa dni.
— Nagła sytuacja — tłumaczy zapinając
guziki rękawów, po czym wsuwa na siebie marynarkę.
An Ha nic już nie mówi, tylko powoli
lustruje mężczyznę wzrokiem, aż nagle na jej twarzy pojawia się grymas.
— Nie, nie, zły wybór. — Podchodzi do
niego i ciągnie go za krawat. — Jest beznadziejny. Nie pasuje ci.
— Jest klasyczny i elegancki. — Jong
Goo ze zdziwieniem zagląda w lustro.
— Jest nudny, jak i cały twój ubiór.
— Trudno, żeby garnitur był inny.
Przypominam, że nie jestem clownem.
An Ha cmoka i posyła mu litościwe
spojrzenie.
— Garnitur może i musi być nudny, ale
nie krawat. — Mówiąc to, sięga do szuflady, gdzie Jong Goo ma całą kolekcje
krawatów, ułożonych w specjalnym pojemniku, który pozwala mu zachować porządek
w nawet najdrobniejszych rzeczach. — Ten. — Dziewczyna sięga po krawat w
odcieniu delikatnej czerwieni. — Ten załóż.
— To prezent. — Jong Goo nie wygląda
na przekonanego. — I nie trafiony.
— I wszystko jasne. Sam byś sobie
takiego nie kupił z tym swoim sztywniackim poczuciem stylu. Chociaż poczucie w
twoim wypadku to mocno naciągane słowo — wzdycha nad nim i macha ręką. — No
już, zdejmuj tę szarzyznę co masz pod szyją.
Jong Goo waha się, aż ostatecznie
spełnia jej prośbę, nie darując sobie przy tym męczeńskiego westchnięcia.
— Dlaczego ja właściwie cię słucham?
— Bo jakaś komórka w twoim ciele
pragnie tej zmiany — odpowiada stanowczo An Ha i nim mężczyzna zdąża
zareagować, wspina się na palcach i sama zawiązuje mu nowy krawat pod szyją.
Ma przy tym precyzyjne palce, które z
łatwością modelują go tak, aby ułożył się idealnie.
Teraz, kiedy Jong Goo znowu patrzy w
lustro wydaje się nieco weselszy. Krawat nadał jasności reszcie ubrań. Nie
spodziewał się, że efekt może być tak wielki.
— No nieźle — stwierdza.
— Ten, kto dał ci ten krawat pewnie
też uważał, że tego ci trzeba. — An Ha z zadowoleniem ujmuje się pod boki.
— Taaa… King. Nie sądzę, żeby był w
kwestii mody jakiś bystry — oponuje cierpko Jong. — Pierwszy i ostatni prezent,
jaki od niego dostałem. Pewnie zgarnął go ze sklepu bez większego
zastanowienia.
— A myślałam, że to od dziewczyny. —
An Ha kręci głową.
— Chyba byłoby mi łatwiej go wtedy
założyć — mruczy Jong Goo.
— Byłeś kiedyś w poważnym związku? —
An Ha przygląda mu się ze wścibską ciekawością, lekko przechylając głowę.
Mężczyzna prostuje się przed odbiciem
i jeszcze poprawia na sobie marynarkę.
— Kilka lat temu, ale to była
przelotna znajomość.
Oblicze An na moment wydaje się
urażone.
— Długo ze sobą chodziliście?
— Prawie rok.
— Kochałeś ją?
Jong Goo piorunuje ją wzrokiem.
— Czy to są aby twoje sprawy?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
— Tak tylko pytam.
— Nie, nie kochałem jej — mówi Jong
Goo ze złością.
— A potem miałeś jakieś inne…?
— Weź się w końcu zamknij! — Pstryka
jej palcami koło ucha. — Moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. — Mówiąc to
kieruje się ku wyjściu.
An Ha jednak podąża za nim.
— A ty nie chcesz wiedzieć?
Jong Goo przystaje i odwraca głowę.
— Na temat czego?
— Czy miałam kiedyś chłopaka. —
Uśmiecha się do niego szeroko, a on zaciska własne usta, potem odpowiada
cierpko:
— Nie, nie interesuję mnie to. — Po
tych słowach trzaska drzwiami.
***
Biurko Kinga jest małe i obskurne.
King nie lubi remontów, nie lubi żadnych zmian.
Jego biuro jest dokładnie takie samo,
jak przed dwudziestoma laty, gdy Jong Goo pierwszy raz do niego wszedł. Wtedy
King wydawał mu się jeszcze nieomal bogiem, którego nie zwyciężą ani inne
mafie, ani żadne przeciwności losu.
Nie sądził, że pokona go… wódka.
Już od progu czuć intensywną woń soju,
a nie ma jeszcze dziewiątej. King siedzi za odrapanym biurkiem, popalając
kubańskie cygaro, które Jong rozpoznaje po zapachu. Drogie, importowane cygaro
stanowi ostatnią pozostałość po chlubie Kinga. Po mężczyźnie, który jeszcze
kilka lat temu był tak ważny, inteligentny i przebiegły.
Teraz na jego miejscu ostał się już
tylko cień z poszarzałą twarzą i oczami, błądzącymi mętnie po otoczeniu.
— Jesteś — mówi King, jakby Jong miał
się nie zjawić.
— Wzywałeś. — Jong zna powód, ale King
lubi wszystko samodzielnie tłumaczyć, wierząc, że jest pierwszym i jedynym
źródłem informacji.
— Siadaj. — Wskazuje mu twarde
krzesło, którego Jong nienawidzi, gdyż czuje się wówczas jak chłopiec,
siadający koło surowego ojca. Faktycznie, kiedyś King był dla niego jak ojciec,
teraz po tamtych czasach pozostały jedynie rozczarowanie i żal.
— Co się stało? — pyta Jong,
przeklinając w duchu, że krzesło jest nie tylko twarde, ale także niskie.
— Znaleźliśmy zwłoki Lee w rzece Han.
Policja znalazła., prostuje w myślach
Jong, ale na twarz przywołuje zdumienie.
— Jak do tego doszło?
— Zabił się, sukinkot jeden! — King
uderza pięścią w stół. — Teraz, kiedy nie ma co liczyć, żeby oddał nam forsę,
tym bardziej musimy znaleźć tą małą.
Jong drętwieje.
— Wciąż żadnych wieści o niej?
— Nie, ale jestem pewien, że to ktoś z
naszych pomógł jej uciec. Yuna nie chce puścić pary z ust, a wiem, że
specjalnie wywołała to zamieszanie na sali.
Jong jest zaskoczony, był pewien, że
King opił się tak bardzo, że nie wyniesie z tamtego zdarzenia żadnych
wspomnień. Naraz uświadamia sobie, że to pewnie Ki Tsu wszystko mu
zrelacjonował i może nawet podał fałszywe dodatki, żeby uczynić sytuacje
bardziej dramatyczną.
— Dzieciaki teraz są sprytne. Mogła
sama to zaplanować — mówi Jong ostrożnie, ale spotyka się tylko z cynicznym
uśmiechem Kinga.
— Tsu twierdzi, że to twoja robota.
— Moja? — Jong czuje, jak po ciele
pełźnie mu zimny strach. — Więc teraz mi nie ufasz?
— Do diabła, tego nie powiedziałem! —
King odrywa wściekle cygaro od ust. — Ale nie mogę wykluczyć żadnej możliwości.
Ostatnio mam wrażenie, że mną gardzisz.
— King, wiesz, że to nieprawda.
Dwadzieścia lat temu ocaliłeś mnie i wyrwałeś z rynsztoka, nie zrobiłbym
niczego, co mogłoby ci zaszkodzić — sprzeciwia się Jong.
Oczywiście ta sprawa z An Hą jest
zdradą, ale nieprzynoszącą żadnej szkody Kingowi. Wręcz przeciwnie. King nie
powinien tak łatwo oddawać An, pokazując tym samym swoją uległość wobec Tsu.
— A ja myślę, że trafnym powiedzeniem
jest: nigdy do końca nie ufaj psu. — Po czym King wybucha głośnym rechotem,
odchylając się na oparciu krzesła.
Jong Goo nie śmieje się. Patrzy tylko
z bólem na Kinga i zastanawia się, czy ten mężczyzna kiedykolwiek jeszcze
będzie trzeźwy.
— Sądzisz, że to zrobię? — pyta ze spokojem,
pod wpływem którego King natychmiastowo milknie.
— Nie chcesz wiedzieć, co sądzę.
— Niech zgadnę. Tsu naopowiadał ci
różnych bzdur, a ty jak zwykle mu wierzysz?
King uśmiecha się kwaśno.
— A ty jak zwykle wyrażasz swoje
obiekcje wobec niego.
— Bo mam podstawy. Tsu cię
wykorzystuję, nadużywa twojej dobroci.
— Tsu bardzo mi pomógł. Pomógł, jak ja
kiedyś pomogłem tobie.
Jong wzdycha.
— Jakie masz dowody, że to nie on ją
zabił?
King podrywa się piorunująco szybko z
krzesła i nagle chwyta Jonga za kołnierz, by następnie, napędzany wściekłością,
przygwoździć go do ściany.
— Milcz, sukinsynu! Jak śmiesz w ogóle
coś takiego sugerować!?
Jong dyszy ciężko, kiedy King napiera
na niego z morderczą nienawiścią. Mimo to zachowuje spokój na twarzy.
— Tsu to sadysta z umiłowaniem do
znęcania się nad kobietami. Czy to zbieg okoliczności, że prawie siedem
dziewczyn z jego klubu zostało brutalnie zamordowanych? Zamordowanych tak, jak
przed laty Rina?
Twarz King czerwienieje, żyły
nabrzmiewają, oczy nabiegają krwią, a z ust tryskają kropelki śliny, gdy z jego
ust pada wrzask:
— Zabije cię, Jong! Zarżnę jak psa! Ty
cholerny, bezwartościowy śmieciu! — Okłada go pięściami, zadając szybkie,
wściekłe ciosy.
Nagle Jong chwyta go za obie dłonie.
Jest silniejszy, nie ma we krwi wódki, która osłabia Kinga. Mężczyźni mocują
się przez chwilę, aż w końcu King odpuszcza, trochę zaskoczony siłą
podwładnego.
— Kiedy otrzeźwiejesz, może dotrze do
ciebie, że to Tsu jest śmieciem, nie ja. — Jong cedzi te słowa, a następnie
opuszcza pomieszczenie, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz