— Poprawić ci poduszkę? A może chcesz
napić się wody? — Lili krząta się koło łóżka Vernona jak zatroskana matka. Jest
w swoim żywiole. Radość z odzyskania brata jest widoczna w jej zarumienionych
policzkach i oczach pełnych blasku.
Han trzyma się z boku, nie śmiąc
zakłócić przestrzeni rodzeństwa. Wciąż nie może uwierzyć, że Hansol się
obudził.
W przeciwieństwie do siostry wygląda
jak upiór. Zapadnięte policzki, wielkie, zaczerwienione oczy osadzone pod
napuchniętymi powiekami, spękane do krwi usta i zgrabiałe ręce z wystającymi
kośćmi nadgarstka – jedynie na twarzy zachował się niezmienny wyraz zaciętości
i dominacji.
Han nie potrafi wyobrazić sobie
przyjaciela bez owego wyrazu. Nawet teraz, Vernon ma w sobie coś, co nie
pozwala go zlekceważyć. Łatwo było zapomnieć jak długi pada cień za
przyjacielem, ale teraz Han ma wrażenie, jakby czas się cofnął i porządek
świata znów był wyznaczany przez prawo Hansola.
— Zostaw nas. — Z ust Vernona wydobywa
się schrypnięty, starczy głos.
— Na pewno nie chcesz się, napi…
— Nie.
Lili wygląda, jakby miała ochotę
odgarnąć mu włosy z twarzy, ale po krótkim zastanowieniu cofa dłonie i nieco
zmieszana opuszcza pokój.
— Mógłbyś być dla niej milszy. Bardzo
się o ciebie troszczy — zauważa z wyrzutem Han, dopiero teraz zbliżywszy się do
łóżka przyjaciela. Czuje się trochę, jakby meldował się przed królem.
— Zadusi mnie tą troską. — Każde słowo
sprawia Vernonowi wysiłek i brzmi, jakby chłopak całe życie raczył struny
głosowe dymem z fabryki. — Wiesz, że wyglądasz, jak zmokły szczeniak?
Han podsuwa sobie krzesło i siada, nie
odczuwając żadnej ulgi z tego powodu.
— Tak, Non, wiem. Jak się czujesz?
— A jak wyglądam?
— Szczerze?
— Zawsze ma być szczerze.
— Jakby wykaszlała cię sama śmierć.
Wargi Vernona drgają w półuśmiechu.
— I masz odpowiedź.
— Niedługo na pewno wrócisz do sił. —
Han nie jest pewien, czy jego słowa brzmią szczerze.
— Taa… po długiej rehabilitacji. —
Vernon zaciska powieki. — Światło wciąż mnie irytuje — tłumaczy. — Człowiek
zdrzemnie się na jakiś miesiąc i budzi się w ciele, które jakby wcale do niego
nie należy — dodaje — Możesz podać mi wodę? Od gadania piecze mnie w gardle.
Han natychmiast spełnia polecenie
przyjaciela, nie omieszkując zauważyć, że zrobił to automatycznie, jakby słowo
Vernona było rozkazem.
— Dzięki. — Vernon wzdycha jeszcze
ciężej, prawie zapadając się w sobie. — Świat stanął na głowie, prawda? Nikt mi
nic nie chce powiedzieć o tym wypadku. To irytujące.
Han pokrótce relacjonuje ostatnie
wydarzenia. Przyjaciel nie omieszka roześmiać się skrzekliwie na wieść o jego
występie telewizyjnym.
— I to wszystko? Żadnych UFO na
niebie? Trzęsień ziemi? Kataklizmów, czegokolwiek to by wskazywało, że ten
pieprzony świat niedługo zaliczy zgon? — Vernon przybiera wyraz rozczarowania.
— Nie, wszystko wróciło do normy.
— Norma… co to właściwie jest norma na
tym świecie?
Han nie odpowiada. Przyjaciel przez
chwilę milczy, najpewniej dając odpoczynek gardłu. Trudno powiedzieć, jakie
myśli przesuwają się za tą przystojną acz okrutną twarzą.
— Ta brudaska Jiyeon… w naszej szkole.
Może to naprawdę apokalipsa? — odzywa się ponownie.
— Ona jest w porządku, Non. To, co
zrobiłeś wtedy na jachcie…
— Nie pieprz jak moja zmarła stara! —
Głos Vernona się podnosi i brzmi piskliwie. — Cholera. — Dotyka gardła i tłumi
w sobie boleść.
— Nie forsuj się. — Han patrzy na
niego z troską.
— Jiyon mam w dupie, rozumiesz?
W tym momencie rozlega się niepewne
pukanie do drzwi. Vernon musi doskonale zdawać sobie sprawę kto stoi po drugiej
stronie, bo na jego twarzy uwidacznia się zadowolony uśmiech.
— Wejść.
Drzwi uchylają się i do środka
niepewnie wchodzi Hoya. Jest tak samo blady jak Han na początku wizyty. Gdy
dostrzega leżącego w pościeli Hansola, tym bardziej robi się biały i wygląda,
jakby miał ochotę się przewrócić.
— C-cześć.
— No cześć. — Vernon ma z niego ubaw.
— Nie powróciłem w najlepszym stylu, prawda?
Jest to pytanie retoryczne, więc Hoya
– nauczony, że pewne sprawy najbezpieczniej otulić milczeniem — po prostu nic
nie mówi.
— Masz to? — Vernon od razu przechodzi
do rzeczy.
Hoya roztrzęsionymi dłońmi sięga do
torby i wyjmuje z niej drogą lustrzankę w futerale.
— Proszę, uważaj, jest ciężka — mówi,
łapiąc aparat, gdy ten omal nie wypada z wychudzonej ręki Hansola.
— Po co ci to? — Han nie ma pojęcia
dlaczego, ale widok lustrzanki powoduje w nim skurcz żołądka. A może chodzi
raczej o sposób w jaki Vernon na nią spojrzał? To była czysta chciwość,
pomieszczania z chęcią mordu.
— Powiedzmy, że poszukuje pewnej
odpowiedzi — odpowiada przyjaciel.
Ani Hoya, ani Han nie mają odwagi o
nic więcej pytać. Król powrócił może w nienajlepszym stylu, ale władza wciąż
leży po jego stronie.
***
Jiyeon z chęcią opuszcza klasę po
wybiciu dzwonka. Od rana wszyscy chodzą jacyś struci i nie ma wątpliwości, że
przyczyna kryje się w osobie Vernona. Myśl, że któregoś dnia powróci, kładzie
się zniechęceniem i wręcz rozpaczą na twarzach reszty uczniów.
Jakby był pieprzonym Kadafim albo mu
podobnym dyktatorem.
Jest niemiłosiernie głodna, ale
większą chęć ma na papierosa. Teraz dałaby wszystko, żeby podkraść chociaż
jednego z paczki Woo Bina. Wprawdzie zawsze łajała go za ten zgubny nałóg,
otrzymując za to złośliwe docinki, jakoby była jego matką lub starą żoną, ale
nigdy nie przepadała za paleniem i robiła to tylko czasami.
Teraz zaś czuje się jak nałogowiec z
syndromem odstawienia. Wszystko z powodu nagromadzonych w niej nerwów.
— Zobaczymy się później, dobrze? —
Myungsoo odsuwa się od Boram, która zaatakowała go natychmiast na korytarzu,
gdy tylko wyszedł z klasy.
Na jej twarzy pojawia się
rozczarowanie, ale nie skarży się w żaden sposób, chociaż chłopak potraktował
ją doprawdy protekcjonalnie.
Jiyeon z niewiadomego powodu czuje na
ten widok satysfakcje.
— Kłopoty w raju? — pyta dziewczyna
Myungsoo, gdy ten się zbliża.
— Żeby były kłopoty musi być raj, a
żadnego raju nie ma — odpowiada wściekle. —
Od powrotu z imprezy atakuje mnie sms’ami, jak jakaś wariatka. — Z
irytacją dmucha w grzywkę.
Jiyeon daje mu kopniaka z buta w łydkę.
— Pierwsze słyszę, żeby jakiś koleś
się uskarżał, że panna za nim lata.
Myungsoo wymierza jej dziwne
spojrzenie, ale ostatecznie nie odnosi się do tematu.
— Chodźmy na dach. Mam ci coś ważnego
do pokazania.
— Ale nie swoje super tajne rysunki? —
Jiyeon wystawia mu język.
Chłopak przewraca oczami.
— Słuchaj, odwaliłem kawał dobrej
roboty, jasne? I jak ci to pokażę, chcę usłyszeć wyraźne, głośne dziękuję.
Idą obok siebie korytarzem, wciąż się
przekomarzając.
***
— Ta sprawa z mieszkaniem Jeong Hana nie
dawała mi spokoju, więc włamałem się na stronę meldunku dystryktu Banpo-dong. —
Myungsoo wklepuje coś w komputerze.
Słońce wyszło zza chmur i kwietniowe
słońce zaatakowało przyjemnym żarem. Oboje siedzą teraz na dachu szkoły, ramie
przy ramieniu.
— I patrz, co znalazłem? — Podsuwa
Jiyeon komputer pod nos.
— Nic z tego nie rozumiem. —
Dziewczyna kręci głową, skubiąc nerwowo skórkę kciuka.
— Mieszkanie jest własnością Song Jaeyuna.
Podejrzewam, że matka Hana albo je po prostu wynajmuje, albo ten facet to jakiś
przyjaciel rodziny, który pozwala im tam mieszkać.
— Serio? — Jiyeon otwiera szerzej
oczy. — Wiadomo coś na temat tego gościa?
Myungsoo z zadowoleniem kiwa głową.
— Na jego temat też poszperałem i
słuchaj, teraz będzie najlepsze. Zgadnij kim on jest?
Jiyeon niespokojnie krzyżuje nogi.
— No mów! Przecież się nie domyślę,
nie!?
— Jest wiceprezesem fundacji „Nowe
życie”.
— Fundacji? — Jiyeon zniża ton,
jeszcze nie do końca uświadomiona.
— Nie czaisz? — Myungsoo rozjaśnia
wargi. — Fundacja „Nowe życie” została założona przez Hansola Taeyoona, ojca
Vernona.
Dziewczyna raptownie wciąga powietrze
do płuc. Wygląda, jak rażona piorunem.
— O cholera, to jest to! — Uderza
rękoma w kolana. — To na pewno jest to! Myungsoo, jesteś niesamowity! —
Przybija mu piątkę, uradowana jak dziecko. — To ta fundacja, którą twój ojciec
poratował finansowo, nie?
— Zgadza się. — Myungsoo kiwa głową.
— Musimy dowiedzieć się, czym się zajmuje.
— To też zbadałem. Pomagają
uciekinierom z Korei Północnej, wszystkim tym, którzy dostają azyl i status
uchodźcy. Pomagają im się zaaklimatyzować w nowym środowisku, tworzą dla nich
grupy wsparcia, pomagają znaleźć pracę i takie tam.
Jiyeon potrzebuje chwili na zastanowienie.
— Myślisz, że za plecami fundacji
piorą brudne, mafijne pieniądze?
— Może, sam nie wiem. — Wzrusza
ramionami. — Zobacz tu, jest zdjęcie Jaehyuna z Taeyoongiem podczas jakiegoś
przyjęcia charytatywnego.
Pokazuje jej ekran, na którym
wyświetla się zdjęcie dwojga mężczyzn, podających sobie ręce i uśmiechających
się do obiektywu. Obaj mają na sobie czarne garnitury, a włosy zaczesane w
elegancki sposób.
Nie ma wątpliwości, że ten wyższy i
przystojniejszy to Taeyoong – ojciec Vernona. Wciąż jest młody, około
czterdziestoletni i gibki, że nawet młode dziewczyny byłyby skłonne obdarzyć go
zainteresowaniem. Już wiadomo po kim Vernon odziedziczył ten okrutny uśmiech.
Sposób, w jaki Taeyoong uśmiecha się do obiektywu budzi nieprzyjemne odczucia.
Niższy o głowę od niego Jaehyun
uosabia sobą za to wszystkie walory nieurodziwego karierowicza. Niski, chudy
Azjata z płaską twarzą, na której próżno szukać oczu, ginących pod fałdami
grubych powiek. Nie sposób powiedzieć ile liczy sobie lat, ponieważ zmarszczki
głęboko wryły mu się w skórę, więc mimo uśmiechu wygląda bardzo surowo.
Jiyeon im dłużej na niego patrzy, tym
bardziej czuje, jakby ziemia pod nią zaczęła się chwiać.
— Zaraz się porzygam — mówi z trudem.
— Hm? Słucham? — Myungsoo zerka na nią
z niezrozumieniem. — Ej, Jiyeon, co się dzieje?
— Daj mi to! — Dziewczyna wyrywa mu
laptop z ręki i podsuwa go sobie bliżej twarzy, wciąż nie posiadając się z
niedowierzania. — Słodki Panie! Ja go znam! — wykrzykuje.
— Co takiego? Żartujesz sobie?
— Śledziłam tę zakazaną gębę przez
bite dwie godziny. Nie łatwo okraść taką mende, ale się opłaca. Zawsze mają
dużo kasy w portfelu, mimo kart kredytowych. Nie lubią płacić kartą, bo
zostawiają za sobą ślady…
— O czym ty gadasz? Jiyeon! — Myungsoo
zaczyna czuć panikę. — Powiedz coś co ma sens!
— Słuchaj, okradłam tego gościa
tamtego wieczoru, w twoje urodziny — wyjaśnia na bezdechu. — Jego goryle
uparcie nie chciały mnie zostawić, to dlatego wylądowałam na twoim jachcie.
Chłopak nic nie mówi, wygląda jednak
na skonsternowanego.
— Jesteś pewna? Minęło tyle czasu.
— Tak, jestem pewna! — wykrzykuje z
oburzeniem. — To właśnie Song Jaehyuna okradłam tamtej nocy, gdy doszło do tej
dziwnej anomalii!
Myungsoo chce już coś powiedzieć, ale
naraz czuje wibrowanie telefonu w kieszeni. Jiyeon jest tak podekscytowana, że
w ogóle nie zauważa, jak chłopak odbiera wiadomość.
„Już
wszystko wiem. Spotkajmy się dziś wieczorem, albo cały kraj się dowie. Vernon”.
Myungsoo przełyka z trudem ślinę i
ostrożnie chowa telefon do kieszeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz