23 - Powrót króla.

— Poprawić ci poduszkę? A może chcesz napić się wody? — Lili krząta się koło łóżka Vernona jak zatroskana matka. Jest w swoim żywiole. Radość z odzyskania brata jest widoczna w jej zarumienionych policzkach i oczach pełnych blasku.
Han trzyma się z boku, nie śmiąc zakłócić przestrzeni rodzeństwa. Wciąż nie może uwierzyć, że Hansol się obudził.
W przeciwieństwie do siostry wygląda jak upiór. Zapadnięte policzki, wielkie, zaczerwienione oczy osadzone pod napuchniętymi powiekami, spękane do krwi usta i zgrabiałe ręce z wystającymi kośćmi nadgarstka – jedynie na twarzy zachował się niezmienny wyraz zaciętości i dominacji.
Han nie potrafi wyobrazić sobie przyjaciela bez owego wyrazu. Nawet teraz, Vernon ma w sobie coś, co nie pozwala go zlekceważyć. Łatwo było zapomnieć jak długi pada cień za przyjacielem, ale teraz Han ma wrażenie, jakby czas się cofnął i porządek świata znów był wyznaczany przez prawo Hansola.
— Zostaw nas. — Z ust Vernona wydobywa się schrypnięty, starczy głos.
— Na pewno nie chcesz się, napi…
— Nie.
Lili wygląda, jakby miała ochotę odgarnąć mu włosy z twarzy, ale po krótkim zastanowieniu cofa dłonie i nieco zmieszana opuszcza pokój.
— Mógłbyś być dla niej milszy. Bardzo się o ciebie troszczy — zauważa z wyrzutem Han, dopiero teraz zbliżywszy się do łóżka przyjaciela. Czuje się trochę, jakby meldował się przed królem.
— Zadusi mnie tą troską. — Każde słowo sprawia Vernonowi wysiłek i brzmi, jakby chłopak całe życie raczył struny głosowe dymem z fabryki. — Wiesz, że wyglądasz, jak zmokły szczeniak?
Han podsuwa sobie krzesło i siada, nie odczuwając żadnej ulgi z tego powodu.
— Tak, Non, wiem. Jak się czujesz?
— A jak wyglądam?
— Szczerze?
— Zawsze ma być szczerze.
— Jakby wykaszlała cię sama śmierć.
Wargi Vernona drgają w półuśmiechu.
— I masz odpowiedź.
— Niedługo na pewno wrócisz do sił. — Han nie jest pewien, czy jego słowa brzmią szczerze.
— Taa… po długiej rehabilitacji. — Vernon zaciska powieki. — Światło wciąż mnie irytuje — tłumaczy. — Człowiek zdrzemnie się na jakiś miesiąc i budzi się w ciele, które jakby wcale do niego nie należy — dodaje — Możesz podać mi wodę? Od gadania piecze mnie w gardle.
Han natychmiast spełnia polecenie przyjaciela, nie omieszkując zauważyć, że zrobił to automatycznie, jakby słowo Vernona było rozkazem.
— Dzięki. — Vernon wzdycha jeszcze ciężej, prawie zapadając się w sobie. — Świat stanął na głowie, prawda? Nikt mi nic nie chce powiedzieć o tym wypadku. To irytujące.
Han pokrótce relacjonuje ostatnie wydarzenia. Przyjaciel nie omieszka roześmiać się skrzekliwie na wieść o jego występie telewizyjnym.
— I to wszystko? Żadnych UFO na niebie? Trzęsień ziemi? Kataklizmów, czegokolwiek to by wskazywało, że ten pieprzony świat niedługo zaliczy zgon? — Vernon przybiera wyraz rozczarowania.
— Nie, wszystko wróciło do normy.
— Norma… co to właściwie jest norma na tym świecie?
Han nie odpowiada. Przyjaciel przez chwilę milczy, najpewniej dając odpoczynek gardłu. Trudno powiedzieć, jakie myśli przesuwają się za tą przystojną acz okrutną twarzą.
— Ta brudaska Jiyeon… w naszej szkole. Może to naprawdę apokalipsa? — odzywa się ponownie.
— Ona jest w porządku, Non. To, co zrobiłeś wtedy na jachcie…
— Nie pieprz jak moja zmarła stara! — Głos Vernona się podnosi i brzmi piskliwie. — Cholera. — Dotyka gardła i tłumi w sobie boleść.
— Nie forsuj się. — Han patrzy na niego z troską.
— Jiyon mam w dupie, rozumiesz?
W tym momencie rozlega się niepewne pukanie do drzwi. Vernon musi doskonale zdawać sobie sprawę kto stoi po drugiej stronie, bo na jego twarzy uwidacznia się zadowolony uśmiech.
— Wejść.
Drzwi uchylają się i do środka niepewnie wchodzi Hoya. Jest tak samo blady jak Han na początku wizyty. Gdy dostrzega leżącego w pościeli Hansola, tym bardziej robi się biały i wygląda, jakby miał ochotę się przewrócić.
— C-cześć.
— No cześć. — Vernon ma z niego ubaw. — Nie powróciłem w najlepszym stylu, prawda?
Jest to pytanie retoryczne, więc Hoya – nauczony, że pewne sprawy najbezpieczniej otulić milczeniem — po prostu nic nie mówi.
— Masz to? — Vernon od razu przechodzi do rzeczy.
Hoya roztrzęsionymi dłońmi sięga do torby i wyjmuje z niej drogą lustrzankę w futerale.
— Proszę, uważaj, jest ciężka — mówi, łapiąc aparat, gdy ten omal nie wypada z wychudzonej ręki Hansola.
— Po co ci to? — Han nie ma pojęcia dlaczego, ale widok lustrzanki powoduje w nim skurcz żołądka. A może chodzi raczej o sposób w jaki Vernon na nią spojrzał? To była czysta chciwość, pomieszczania z chęcią mordu.
— Powiedzmy, że poszukuje pewnej odpowiedzi — odpowiada przyjaciel.
Ani Hoya, ani Han nie mają odwagi o nic więcej pytać. Król powrócił może w nienajlepszym stylu, ale władza wciąż leży po jego stronie.

***
Jiyeon z chęcią opuszcza klasę po wybiciu dzwonka. Od rana wszyscy chodzą jacyś struci i nie ma wątpliwości, że przyczyna kryje się w osobie Vernona. Myśl, że któregoś dnia powróci, kładzie się zniechęceniem i wręcz rozpaczą na twarzach reszty uczniów.
Jakby był pieprzonym Kadafim albo mu podobnym dyktatorem.
Jest niemiłosiernie głodna, ale większą chęć ma na papierosa. Teraz dałaby wszystko, żeby podkraść chociaż jednego z paczki Woo Bina. Wprawdzie zawsze łajała go za ten zgubny nałóg, otrzymując za to złośliwe docinki, jakoby była jego matką lub starą żoną, ale nigdy nie przepadała za paleniem i robiła to tylko czasami.
Teraz zaś czuje się jak nałogowiec z syndromem odstawienia. Wszystko z powodu nagromadzonych w niej nerwów.
— Zobaczymy się później, dobrze? — Myungsoo odsuwa się od Boram, która zaatakowała go natychmiast na korytarzu, gdy tylko wyszedł z klasy.
Na jej twarzy pojawia się rozczarowanie, ale nie skarży się w żaden sposób, chociaż chłopak potraktował ją doprawdy protekcjonalnie.
Jiyeon z niewiadomego powodu czuje na ten widok satysfakcje.
— Kłopoty w raju? — pyta dziewczyna Myungsoo, gdy ten się zbliża.
— Żeby były kłopoty musi być raj, a żadnego raju nie ma — odpowiada wściekle. —  Od powrotu z imprezy atakuje mnie sms’ami, jak jakaś wariatka. — Z irytacją dmucha w grzywkę.
Jiyeon daje mu kopniaka z buta w łydkę.
— Pierwsze słyszę, żeby jakiś koleś się uskarżał, że panna za nim lata.
Myungsoo wymierza jej dziwne spojrzenie, ale ostatecznie nie odnosi się do tematu.
— Chodźmy na dach. Mam ci coś ważnego do pokazania.
— Ale nie swoje super tajne rysunki? — Jiyeon wystawia mu język.
Chłopak przewraca oczami.
— Słuchaj, odwaliłem kawał dobrej roboty, jasne? I jak ci to pokażę, chcę usłyszeć wyraźne, głośne dziękuję.
Idą obok siebie korytarzem, wciąż się przekomarzając.

***
— Ta sprawa z mieszkaniem Jeong Hana nie dawała mi spokoju, więc włamałem się na stronę meldunku dystryktu Banpo-dong. — Myungsoo wklepuje coś w komputerze.
Słońce wyszło zza chmur i kwietniowe słońce zaatakowało przyjemnym żarem. Oboje siedzą teraz na dachu szkoły, ramie przy ramieniu.
— I patrz, co znalazłem? — Podsuwa Jiyeon komputer pod nos.
— Nic z tego nie rozumiem. — Dziewczyna kręci głową, skubiąc nerwowo skórkę kciuka.
— Mieszkanie jest własnością Song Jaeyuna. Podejrzewam, że matka Hana albo je po prostu wynajmuje, albo ten facet to jakiś przyjaciel rodziny, który pozwala im tam mieszkać.
— Serio? — Jiyeon otwiera szerzej oczy. — Wiadomo coś na temat tego gościa?
Myungsoo z zadowoleniem kiwa głową.
— Na jego temat też poszperałem i słuchaj, teraz będzie najlepsze. Zgadnij kim on jest?
Jiyeon niespokojnie krzyżuje nogi.
— No mów! Przecież się nie domyślę, nie!?
— Jest wiceprezesem fundacji „Nowe życie”.
— Fundacji? — Jiyeon zniża ton, jeszcze nie do końca uświadomiona.
— Nie czaisz? — Myungsoo rozjaśnia wargi. — Fundacja „Nowe życie” została założona przez Hansola Taeyoona, ojca Vernona.
Dziewczyna raptownie wciąga powietrze do płuc. Wygląda, jak rażona piorunem.
— O cholera, to jest to! — Uderza rękoma w kolana. — To na pewno jest to! Myungsoo, jesteś niesamowity! — Przybija mu piątkę, uradowana jak dziecko. — To ta fundacja, którą twój ojciec poratował finansowo, nie?
— Zgadza się. — Myungsoo kiwa głową.
— Musimy dowiedzieć się, czym się zajmuje.
— To też zbadałem. Pomagają uciekinierom z Korei Północnej, wszystkim tym, którzy dostają azyl i status uchodźcy. Pomagają im się zaaklimatyzować w nowym środowisku, tworzą dla nich grupy wsparcia, pomagają znaleźć pracę i takie tam.
Jiyeon potrzebuje chwili na zastanowienie.
— Myślisz, że za plecami fundacji piorą brudne, mafijne pieniądze?
— Może, sam nie wiem. — Wzrusza ramionami. — Zobacz tu, jest zdjęcie Jaehyuna z Taeyoongiem podczas jakiegoś przyjęcia charytatywnego.
Pokazuje jej ekran, na którym wyświetla się zdjęcie dwojga mężczyzn, podających sobie ręce i uśmiechających się do obiektywu. Obaj mają na sobie czarne garnitury, a włosy zaczesane w elegancki sposób.
Nie ma wątpliwości, że ten wyższy i przystojniejszy to Taeyoong – ojciec Vernona. Wciąż jest młody, około czterdziestoletni i gibki, że nawet młode dziewczyny byłyby skłonne obdarzyć go zainteresowaniem. Już wiadomo po kim Vernon odziedziczył ten okrutny uśmiech. Sposób, w jaki Taeyoong uśmiecha się do obiektywu budzi nieprzyjemne odczucia.
Niższy o głowę od niego Jaehyun uosabia sobą za to wszystkie walory nieurodziwego karierowicza. Niski, chudy Azjata z płaską twarzą, na której próżno szukać oczu, ginących pod fałdami grubych powiek. Nie sposób powiedzieć ile liczy sobie lat, ponieważ zmarszczki głęboko wryły mu się w skórę, więc mimo uśmiechu wygląda bardzo surowo.
Jiyeon im dłużej na niego patrzy, tym bardziej czuje, jakby ziemia pod nią zaczęła się chwiać.
— Zaraz się porzygam — mówi z trudem.
— Hm? Słucham? — Myungsoo zerka na nią z niezrozumieniem. — Ej, Jiyeon, co się dzieje?
— Daj mi to! — Dziewczyna wyrywa mu laptop z ręki i podsuwa go sobie bliżej twarzy, wciąż nie posiadając się z niedowierzania. — Słodki Panie! Ja go znam! — wykrzykuje.
— Co takiego? Żartujesz sobie?
— Śledziłam tę zakazaną gębę przez bite dwie godziny. Nie łatwo okraść taką mende, ale się opłaca. Zawsze mają dużo kasy w portfelu, mimo kart kredytowych. Nie lubią płacić kartą, bo zostawiają za sobą ślady…
— O czym ty gadasz? Jiyeon! — Myungsoo zaczyna czuć panikę. — Powiedz coś co ma sens!
— Słuchaj, okradłam tego gościa tamtego wieczoru, w twoje urodziny — wyjaśnia na bezdechu. — Jego goryle uparcie nie chciały mnie zostawić, to dlatego wylądowałam na twoim jachcie.
Chłopak nic nie mówi, wygląda jednak na skonsternowanego.
— Jesteś pewna? Minęło tyle czasu.
— Tak, jestem pewna! — wykrzykuje z oburzeniem. — To właśnie Song Jaehyuna okradłam tamtej nocy, gdy doszło do tej dziwnej anomalii!
Myungsoo chce już coś powiedzieć, ale naraz czuje wibrowanie telefonu w kieszeni. Jiyeon jest tak podekscytowana, że w ogóle nie zauważa, jak chłopak odbiera wiadomość.
„Już wszystko wiem. Spotkajmy się dziś wieczorem, albo cały kraj się dowie. Vernon”.
Myungsoo przełyka z trudem ślinę i ostrożnie chowa telefon do kieszeni. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz